Po siódme - chwała poległym


Ciął, dźgał, kłuł na odlew, bez opamiętania, bez trwogi, byle do przodu, byle nie stać w miejscu. Piach zmieszał się z krwią, tworząc lepkie błoto, które przywierało mu do stóp odzianych w ciężkie buciory. Czasami miażdżył nimi ciała martwych przeciwników, gdy musiał iść na przód do kolejnego wyzywającego go wojownika. Ci tutaj mieli ich za duchy, krwiożercze demony przybywające z zaświatów by mordować i żywić się ciałami swoich ofiar, ale oni walczyli honorowo – pięciu przeciw całej armii. 

Kolejny towarzysz padł pod naporem przeważającej siły przeciwnika, otoczony ze wszystkich stron, ściśnięty na niewielkim obszarze, zadźgany ostrymi włóczniami. 
Łowca sparował cios spadający na jego głowę i odskoczył do tyłu. Komputer naramienny nie był najlepszą tarczą, a człowiek wymachujący żelazną kulą na łańcuchu prawie dorównywał mu siłą i wzrostem. Rudobrody osiłek odziany w śmierdzącą baranią skórę zamachnął się ponownie kiścieniem, wywinął nim młynka nad głową i cisnął w przeciwnika. Gwiezdny myśliwy odskoczył w bok i gdy ciężka, nabijana żelaznym ćwiekami broń opadła, doskoczył do brodacza i wbił mu podwójne ostrze w szyję tuż pod żuchwą. Człowiek zacharczał i opadł na kolana, krztusząc się własną krwią. Resztka niedobitków najeźdźczej armii wpław próbowała wrócić na drakkary, którymi dotarli tu z północnych krain. Łowca, stojąc obok umierającego, przyglądał się, jak próbują wdrapywać na statek. 
Dźwięki walki ucichły i tylko od czasu do czasu dało się słyszeć ciche pojękiwanie konających. Myśliwy rozejrzał się w poszukiwaniu tych, z którymi tu przybył. Ich zmasakrowane ciała spoczywały w miejscach, w których polegli. Łowcy mogli tygodniami tropić odpowiednią ofiarę, ale tym razem postanowili przyłączyć się do toczącej się już bitwy pomiędzy przedstawicielami tubylczej populacji a agresorami z drakkarów. Yautjańscy myśliwi nie walczyli po żadnej ze stron, dla nich liczyła się walka, i tylko ona. 
Łowca został sam, śmierć znowu go ominęła, zabierając wszystkich jego towarzyszy. 

– Chwała poległym – krzyknął, unosząc zaciśniętą pięść do góry. Czerwona i zielona krew, ściekając po jego ramieniu, mieszały się w jednolitą burą plamę. Bóg-łowca, wielki Paya, przyjmie do drużyny tych, co polegli w honorowej walce. Żaden z braci broni nie splamił się użyciem działka naramiennego, walczyli wręcz, jak tubylcy, stali się godni jego łask. 
Z tyłu, za wydmami, unosił się czarny dym, obwieszczając światu smutną nowinę o śmierci i zniszczeniu. Łowca uniósł lewe ramię, komputer był zniszczony, bez niego nie uruchomi kamuflażu i nie przywoła okrętu. Poszedł do najbliższych zwłok swojego kompana, wokół Yautjańczyka piętrzyły się ciała pokonanych. Łowca przyklęknął na jedno kolano – rana na udzie dała o sobie znać – położył dłoń na czole towarzysza. Ten dziś już będzie toczył kolejną bitwę przy boku Paya, chwała poległym. A on? Musi zatroszczyć się o doczesne powłoki towarzyszy, tak by najmniejszy ślad po nich nie został. Zdjął maskę z twarzy martwego wojownika, to samo uczynił z pozostałymi, ciała złożył w jednym miejscu, tak by stykały się głowami, a nogi wskazywały cztery kierunki tutejszego świata. Każdy z nich będzie walczył na innych jego rubieżach. 
Dwa, spośród czterech naramiennych komputerów, były uszkodzone. Łowca wziął jeden dobry dla siebie, a na drugim zamierzał uruchomić sekwencję samozniszczenia. Niezbyt odległy szloch przerwał jego działania. Yautjanczyk podniósł się z klęczek i rozejrzał po pobojowisku. Stłumiony dźwięki dochodził zza pobliskiej wydmy. Łowca ruszył w tamtym kierunku, mocując na przedramieniu nowy komputer, gdy porty połączyły się z cichym kliknięciem, nad ramieniem myśliwego pojawiło się działko. Piach pod stopami tłumił dźwięki jego kroków, ale utrudniał też poruszanie się. Za wydmą, tuląc się do siebie i wzajemnie zasłaniając sobie usta, siedziała grupka tubylców. Na ile dobrze Łowca znał ten gatunek, na tyle potrafił określić, że były to głównie dzieci w rożnych fazach rozwoju. Dzieci skierowały przerażone oczy wypełnione łzami na budzącego grozę obcego. 
A, tak, zapomniał włączyć kamuflaż, chociaż może to i dobrze. Rozłożył ręce, ryknął i udał, że atakuje. Dzieci z wrzaskiem rzuciły się do ucieczki, sypiać piachem spod słomianych łapci. Wojownik odczekał, aż plecy ostatniego znikną za kolejną wydmą, miał nadzieję, że szczeniaki nie wrócą tu, bo mogłoby się to źle dla nich skończyć, a on nigdy nie podniósł ręki na niewinną, bezbronną istotę. 

Ciała braci broni czekały na godny pochówek, wrócił do nich, maski umieścił w worku i przytroczył do pasa, były ciężkie, ale zamierzał zwrócić je rodzinom poległych. Uruchomił odliczanie, wybuch usunie wszelkie ślady walki, a to, co zostanie, jeszcze długo będzie zagadką dla tubylców. Runiczne znaki na wyświetlaczu poczęły mrugać niepokojąco, a ostry piskliwy dźwięk z każdym mrugnięciem przyśpieszał. Łowca podniósł się, odwrócił w stronę lądu i przystanął zaskoczony. W jego kierunku, powłócząc nogami, szło dziecko. Dźwięk z każdą odmierzana jednostką czasową narastał coraz bardziej, Myśliwy pobiegł po sypkim piachu, po drodze chwytając dziecko pod pachę. Biegł ścieżką wydeptaną przez ludzi, po stromej wydmie, byle dalej od epicentrum. Wybuch rozdarł powietrze, a gorący podmuch dopadł go, gdy był na szczycie niewielkiego wzniesienia. Właściciel użytego ładunku chyba nie planował ucieczki. Podmuch ściął  Yautjańczyka z nóg, zasypując go cienką warstwą białego piachu. 

Usłyszał najpierw szum, niejednostajny, raz mocniejszy a raz słabnący, zależny od podmuchów wywołującego go wiatru. Rozchylił powieki i ruchem dolnego kła przełączył tryb widzenia. Z wysiłkiem przewrócił się na płacy i szybko pożałował tej decyzji, gorąca fala uderzeniowa poparzyła nieosłoniętą skórę. 
Po niebie, pchane sztormowym szkwałem, pędziły ciemne, ciężkie od wody chmury. Nad nim kołysały się w takt wiatru giętkie gałęzie nadmorskich sosen. Predator usiadł, rozglądając się naokoło, ciało dziecka leżało w miejscu, w którym upadli, zdążyło już zsinieć – czyli długo był nieprzytomny. Prześwietlił zwłoki w poszukiwaniu urazu, który pozbawił chłopca życia, pęknięte kręgi szyjne wszystko wyjaśniły – spadając, Łowca przygniótł dziecko, niefortunny wypadek. Zostawił ciało tak, jak leżało, jego los był mu całkowicie obojętny. 
Zeszłej nocy, gdy jego kompani jeszcze żyli, a dola mieszkańców rybackiej wioski nie była przesądzona, Kosmiczni Łowcy dostrzegli statki płynące ku brzegowi. Część z nich oddzieliła się i popłynęła dalej wzdłuż brzegu na zachód. Predator podejrzewał, że niedługo dojdzie do kolejnej bitwy, ale on nie mógł wziąć w niej udziału, choć nad wszystko pragnął chwalebnej śmierci niosącej zaszczyty w tym świecie i udział w Wiecznych  Łowach w tamtym. 
Uruchomił kamuflaż, musiał opuścić nabrzeżny las i wezwać orbitujący statek, nie zabierał trofeów, nie po nie tu przybył, miał ich wystarczającą ilość, kilka więcej lub mniej nie robiło już różnicy, a skoro był jedynym ocalałym, to do jego obowiązku należało, zwrócić bio-hełmy rodzinom poległych. Nagle spostrzegł, że nie czuje ciężaru przytroczonego do pasa worka z maskami. Rozejrzał się wokoło, przesunął ciało chłopca, ale nie znalazł tego, czego szukał. Przez myśl nawet mu nie przeszło, by odlecieć, pozostawiając hełmy braci w rękach obcych. Musiał je odzyskać. 
Połączył się z komputerem statku i za jego pośrednictwem, uruchomił jedną z kamer w zaginionym bio-hełmie. W ułamku sekundy znalazł się wewnątrz worka, jakby to jego odcięta głowa znajdowała się w środku. Czuł kołysanie się worka i zapach padliny wydzielający się z tkaniny, dostrzegał przebijające się z zewnątrz światło i słyszał dochodzące dźwięki skrzypienia. Zmienił spektrum by dostrzec więcej, wisiał podwieszony pod wozem ciągniętym przez parę włochatych, parzystokopytnych zwierząt, obok kroczył człowiek, który co rusz poganiał batem zwierzęta. Minęli kamienny menhir, z którego posępnie spoglądała na nich twarz tutejszego bóstwa. Do człowieka podbiegło dziecko, wręczyło mu patyk i pobiegło dalej, nagle człowiek przewrócił się na twarz, z tyłu jego głowy sterczała strzała, rozległy się krzyki... 
Sygnał urwał się gwałtownie, Predator zdarł maskę z twarzy i głęboko wciągnął powietrze, choć wiedział, że nie będzie czuł się po nim najlepiej. Smród worka wciąż drażnił mu nozdrza, a wysoki poziom wirtualnej abstrakcji zakłócał percepcję. Odczekał chwilę, aż szok wywołany połączeniem minie. Znowu spróbował nawiązać łączność ze statkiem, ale bezskutecznie, okręt był już poza zasięgiem. Łowca przeskanował otoczenie, ślady nakładały się na siebie i wzajemnie się zacierały, ale jeden trop był wyraźniejszy od pozostałych. Predator podążył za nim do nabrzeżnego lasu, wąska ścieżka wiła się pomiędzy drzewami prowadząc w głąb lądu, w końcu dotarła do szerszego traktu na którym odznaczały się koleiny wozu. 
Łowca przewinął nagranie i znowu zatopił się w wirtualnej abstrakcji, tym razem uważniej przyjrzał się otoczeniu i cieniom kładącym się pod koła wozu. Wyłączył zapis i wybrał kierunek, w którym, w jego ocenie, podążali grabieżcy. Ruszył traktem niezbyt śpiesznie, z oddali usłyszał tętent, a chwilę później zza zakrętu wyłoniła się grupa konnych wojów. Minęli go w pełnym galopie, nawet nie dostrzegając, że przygląda się im istota nie z tego świata. Pewnie pędzili z odsieczą mieszkańcom napadniętej wioski. Predator – w przeciwieństwie do nich – wiedział, że nie ma już czego ratować. Ruszył dalej, tam skąd nadjechali ludzie, szedł, aż dotarł do rozstaju dróg, słońce zmieniło położenie i Łowca nie był już pewien, którą powinien podążać. Jego uwagę zwróciły drewniane słupy wbite na poboczu każdej z dróg, od podstawy ku górze pięły się po nich misternie wyrzeźbione węże, a szczyt wieńczyła twarz bożka. Trzy słupy i trzy twarze, w ocenie Łowcy wszystkie podobne do siebie. Znowu podłączył się do wirtualnego przekazu i zatrzymał obraz na menhirze, komputer wykonał porównanie, ale był zbyt dokładny i nie znalazł punktów wspólnych. Twarze wykonane ręką różnych ludzi różniły się od siebie. Predator postanowił użyć własnych zmysłów, na wizjerze pozostawił obraz z menhiru i podchodząc do każdego słupa, sam dokonał porównania. Pierwszą twarz od razu wyeliminował, ponieważ miała brodę jak rudowłosy osiłek, którego zabił na plaży, druga twarz była zbyt szczupła, chyba należała do żeńskiego bóstwa. Została ostatnia, może nie była zbyt podobna, ale nie miał już wyboru. Poszedł drogą, którą strzegł wężowy bożek. 

Pomordowani ludzie leżeli tak, jak ich pozostawili oprawcy. Człowiek ze strzałą w głowie spoczywał obok drugiego z odrąbaną nogą i roztrzaskaną czaszką, parę kroków dalej w kałuży własnej krwi spoczywał starzec z poderżniętym gardłem, a tuż obok niego naga kobieta z rozpłatanym brzuchem, w jej zastygłym spojrzeniu odbijały się granatowo-sine chmury. Dla przybysza z gwiazd ludzie byli gorsi od zwierząt, bo tylko one nie grzebały swoich zmarłych. 
Zawartość wozu zniknęła. Predator spojrzał na zegar, który odliczał czas do kolejnego połączenia ze statkiem, musiał jeszcze zaczekać. Rozejrzał się ponownie po terenie, nie dostrzegł więcej zwłok, a przecież wiedział, że z dorosłymi szły też dzieci. Tropy mieszały się ze sobą i prowadziły do lasu, stamtąd przyszli napastnicy i tam wrócili. Łowca wszedł między rzadko rosnące sosny, czuł że jest coraz bliżej odzyskania masek poległych i własnego honoru. 
Płonące w ciemnościach ogniska wskazywały miejsca, w których zgromadzili się ludzie, od morza wiał zimny, przejmujący wiatr, toteż mężczyźni, zarzuciwszy skóry i końskie derki na plecy, kulili się w pobliżu ognia. Kasztelan kazał im czekać na plaży, rozpalić jak najwięcej ognisk i udawać, że wojów jest więcej niż w rzeczywistości. Tak też zrobili, rozpalili tyle ognisk, ile się dało i czekali. Od strony morza wyglądało, jakby na plaży obóz rozbiła cała armia, a nie zaledwie jedna drużyna. Kasztelan liczył, że to wystarczy, by odstraszyć tych z północy, liczył, że zrezygnują i popłyną dalej, a wtedy to nie będzie już jego problem. 
Łowca przyczaił się na wydmie, płonące ogniska utrudniały mu dokładne oszacowanie ilości potencjalnych przeciwników. Kilkakrotnie zmieniał spektrum skanowania i w końcu doszedł do wniosku, że przy każdym ognisku znajduje się zaledwie jeden człowiek. Wprawny Wojownik mógł przejść po plaży i wyciąć ich w pień, jednego po drugim, ale to było zbyt proste, nie godne prawdziwego Łowcy. Trzeba było zebrać ich wszystkich do kupy. Wyprostował się i powoli zszedł, a raczej zsunął się ze szczytu wydmy, nie wyglądało to zbyt majestatycznie, ale Predator nie przejmował się tym, jak wygląda, kamuflaż skutecznie go osłaniał, a w panujących ciemnościach był nawet zbędny. Łowca podszedł do siedzącego przy ogniu człowieka. Nie krzywdź niewinnych – przemknęło mu przez myśl. Warknął głośno, człowiek poderwał się na nogi, zaciskając w dłoni długą włócznię i przyciskając ją do piersi jak najdroższy przedmiot. To nie była pozycja obronna. Predator zdzielił człowieka w pysk z otwartej dłoni. Mężczyzna rozdziawił usta i zdezorientowany rozglądał się dookoła. Łowca warknął jeszcze raz, człowiek zareagował wyciągnięciem włóczni przed siebie i mamrotaniem czegoś pod nosem. Zapewne prosił swoich bogów o pomoc. Nie doczekawszy się odpowiedniej interakcji ze strony człowieka, Predator wyłączył kamuflaż, to wystarczyło, by człowiek z wrzaskiem rzucił się do ucieczki, pozostawiając zaskoczonego Łowcę przy pustym ognisku. Nie taką reakcję chciał wywołać Myśliwy, ale widząc, że wokół zbiega zaczęła gromadzić się spora grupa wojów, uznał, że cel osiągnął. Nie wiedział co prawda, czy ci tutaj ukradli maski, ale po wszystkim sprawdzi to na pewno. 
Wtem na południowym nieboskłonie pojawiła się pomarańczowa łuna, ludzie zamiast ruszyć na spotkanie z nim, puścili się pędem w głąb lądu. Czyżby stało się coś, co sprawiło, że nawet perspektywa spotkania demona nie była na tyle kusząca, by tubylcy zostali na plaży? 
Predator ryknął wściekle, powodując jeszcze większy popłoch u ludzi i ruszył ich śladem. Grupa wojów pokonała przybrzeżną wydmę i dosiadła pozostawionych tam wierzchowców. Ruszyli galopem, nie zważając na panujące ciemności. Łowca wykonał szybkie skanowanie ludzi i ich zwierząt tuż przed odjazdem, żaden Ooman nie miał worka z maskami. Stojąc na szczycie wydmy przyglądał się znikającej między drzewami drużynie i zastanawiał się, gdzie poszli ci, których śledził? Pewne było, że tędy przechodzili, w końcu na brzeg morza doprowadziły Łowcę ludzkie tropy. Sprawdził czas, statek ponownie był w zasięgu. Myśliwy zlecił centralnemu komputerowi obniżenie pułapu na jakim orbitował okręt i nakazał zmapowanie terenu, nie chciał ponownie zagłębiać się w abstrakcji, postanowił skorzystać z tradycyjnego namierzania. Po chwili trójwymiarowa mapa pojawiała się nad holoprojektorem naramiennego komputera. Ci, których ścigał, znajdowali się całkiem blisko i zmierzali w kierunku niewielkiej zatoki. Predator postanowił pobiec plażą, wrócił na brzeg, gdzie wilgotny piasek nie zapadał się pod jego ciężarem i pobiegł przed siebie. Słona woda i zimny wiatr od morza chłodziły rozgrzane wysiłkiem ciało, mięśnie, posiadając wciąż spory zapas energii, pracowały bez oporu, rozpędzając Gwiezdnego Łowcę do prędkości nieosiągalnej dla mieszkańców tej planety. 
Trzy łodzie wyciągnięte na brzeg i przywiązane do kłody zatarasowały nagle drogę biegnącemu, Predator przeskoczył je jednym susem, sypiąc piachem po twarzy starego rybaka, który układał się wewnątrz do snu. Mężczyzna poderwał się gwałtownie i w świetle księżyca, który na chwilę wychynął zza chmur, dostrzegł wysoką postać, szybko oddalającą się na zachód. Jeszcze długo po tym wydarzeniu starzec opowiadał wszystkim, którzy chcieli go słuchać, że sam Nyja opuścił wodne głębiny, by wspomóc biednych rybaków w walce z okrutnymi Wikingami.     

Dwa z trzech drakkarów stały na kotwicy w niewielkiej zatoce, trzeci wychodził właśnie w morze i pokonywał kolejną z napływających fal. Predator zatrzymał się i włączył kamuflaż, chciał najpierw ocenić sytuację. Ludzi na brzegu było więcej, niż się spodziewał, wokół ognisk siedzieli uzbrojeni mężczyźni i głośno rozmawiali, niektórzy jedli, inni pili, podając sobie wzajemnie dzbany. Wyglądali groźnie, topory i miecze spoczywały obok siedzących, w każdej chwili gotowe do użycia. Łowca chodził pomiędzy ludźmi, wciąż pozostając w bezpiecznych ciemnościach. Pośród tej gromady musieli być ci, którzy ukradli maski poległych. Spomiędzy rozmów i śmiechów wrażliwe ucho Myśliwego wychwyciło stłumiony szloch. Predator podążył za dźwiękiem w ciemność, wprost do niewysokich krzewów. Tam zastał wciąż broniącą się kobietę i gwałciciela z opuszczonymi portkami. Jego goły tyłek świecił bielą na tle rozłożonych opalonych nóg kobiety. Dziewce udało się poderwać górną część ciała z ziemi i walnąć oprawcę czołem w nos, mężczyzna, nie wypuszczając przyrodzenia z prawej dłoni, uderzył kobietę lewą pięścią w twarz, łamiąc jej nos. Takie niegodne zachowanie nie spodobało się Łowcy. Złapał człowieka za kark i poderwał do góry, zaskoczony mężczyzna, czując, że traci grunt pod nogami, wierzgnął niczym królik pochwycony za uszy. Portki opadły mu do kostek, a chwilę później chrupnęły kręgi szyjne zmiażdżone silnym uściskiem. Dziewka zamiast być wdzięczna za ratunek, poczęła wydzierać się głośno. Kilka par oczu oderwało od hipnotyzującego blasku płomieni i skierowało się w stronę, skąd dobiegł krzyk. Nikt jednak nie był szczególnie zainteresowany losem gwałconej kobiety. Darła się? A cóż w tym dziwnego?
Łowca odrzucił zwłoki człowieka i dłonią zamknął kobiecie usta, wpatrywała się w niego z przerażeniem w oczach, które zmalało nieco, gdy wyłączył kamuflaż i przyłożył wyciągnięty wskazujący palec do maski, jakby chciał jej powiedzieć by była cicho. Potrząsnęła lekko głową na zgodę, przekrzywiony nos zakłócał symetryczne rysy jej twarzy. Predator puścił ją i odwrócił się w stronę płonących ognisk, dopiero teraz zwrócił uwagę na fakt, że pomiędzy obozującymi wojownikami w kilkuosobowych grupkach siedzieli powiązani ludzie, w większości dzieci i młode kobiety. 
Pękająca pod ludzką stopą gałązka zaalarmowała Łowcę, błyskawicznie odwrócił się i cisnął dyskiem w zakradającego się od tyłu człowieka. Dysk przeleciał kilka metrów, zawrócił i, wracając do swego właściciela, przeciął szczupłe ciało młodzieńca na pół.
– Spytko! Nieee! – krzyknęła dziewka, rzucając się konającemu bratu na pomoc. 
Tym razem wojownicy z północy pochwycili za miecze i topory. To, co przeraziło Laszkę, raczej nie było przyrodzeniem Uttara. 

Predator wyszedł na płaski teren, blask płonących ognisk tworzył jasne refleksy na wypolerowanej zbroi i podwójnych ostrzach, a ludzkie twarze odbijały się w gładkiej powierzchni maski. Zapadła niepokojąca cisza, przerywana tylko szlochem dziewki. Niektórzy z mężczyzn poczęli odrzucać broń i cofać się w stronę morza. 
– Co robicie, tchórze?! – krzyknął do nich jasnowłosy mężczyzna o przejmująco niebieskim spojrzeniu. – Ure, wracaj tu, ty świński pomiocie!
– Jeśli masz choć trochę oleju w głowie, Ragnarze – odkrzyknął tamten – też powinieneś wziąć nogi za pas. Ten diabeł zabije was wszystkich, tak jak zrobił to z drużyną Einara – dodał i odwróciwszy się, zamierzał pobiec do najbliższej łodzi, lecz po trzech krokach upadł z toporkiem Ragnara w potylicy.   
Łowca wydobył włócznię, ocenił ilość przeciwników, ich uzbrojenie i swoje potencjalne szanse w walce wręcz. 
– Oddajcie, co zabraliście – powiedział. Ludzka mowa sprawiała mu trudność, a na dodatek ci tutaj mówili w innym języku niż tubylcy.
Jasnowłosy mężczyzna bezwiednie powiódł spojrzeniem w kierunku morza, wzrok Predatora podążył za nim. Na horyzoncie widać było jeszcze odległe żagle odpływającego drakkara. Łowca domyślił się, że to na nim znajdują się maski braci broni. Ryknął wściekle, a nad jego ramieniem pojawiło się działko fotonowe. Pierwszy oberwał łucznik ze strzałą napiętą na cięciwie, jego głowa zniknęła w blasku wystrzału. Potem zginął niski gruby wojownik, który stał najbliżej Predatora i nie zdążył zareagować na błyskawiczny atak gwiezdnego przybysza. Jasnowłosy mężczyzna o niebieskich oczach zaklął siarczyście i pierwszy otrząsnął się z szoku po wystrzale działka. Popędził po piasku wprost na Łowcę, a gdy był już blisko opadł na kolana i ciął przeciwnika po udzie. Miecz z miękkiej stali odbił się od zbroi Myśliwego, nie czyniąc większej szkody. Człowiek przekoziołkował na – jak mu się wydawało – bezpieczną odległość i już wstawał, gdy grot yautjańskiej włóczni przeszył mu pierś na wylot. Śmierć przywódcy napełniła serca wojowników  odwagą pomieszaną z wściekłością. Ruszyli tłumnie pchając jeden drugiego. Predator cisnął włócznią w sam środek ludzkiego motłochu. Nie liczył, ilu zginęło, ale wiedział, że wkrótce umrą wszyscy, którzy mieli kontakt z zatrutym grotem. Odskoczył na bok przed opadającym z góry toporem i cisnął dyskiem w tłum, kilka głów spadło od razu. Ktoś zaszedł go od tyłu i dźgnął w plecy tuż nad pasem zapiętym na biodrach. Łowca odwrócił się, mierząc podwójnymi ostrzami w napastnika, jednak źle obliczył wysokość, broń przecięła powietrze tuż nad głową atakującej go dziewki. W dłoni kobiety umazany neonową krwią tkwił niewielki nożyk. Oomanie i ich wdzięczność, pomyślał Łowca, łapiąc dziewkę za ramię i ciskając jej ciałem w tłum napierających wojowników. Predator nie miał czasu zastanawiać się nad losem dziewczyny, której zwłoki deptały już stopy nordyckich najeźdźców, sam przypuścił atak. Wyrwał miecz jednemu z napastników i rozbił mu czaszkę własnym czołem osłoniętym bio-hełmem. Niósł zwłoki przed sobą używając ich jak tarczy i parł naprzód, tnąc i dźgając wszystkich, których miał w zasięgu, w końcu odrzucił ciało powalając nim mężczyznę, który zaszedł go z lewej i sięgnął po miecz. Ludzie widząc, jak liczne są straty po ich stronie stracili animusz i odsunęli się na bezpieczną odległość, otaczając Myśliwego zwartym kordonem. Znacznie od nich wyższy przybysz, miał też większy zasięg ramion, nikt nie chciał spotkać się z ociekającymi krwią podwójnymi ostrzami. Stali tak, przyglądając się sobie, Predator wiedział, że impas nie może trwać wiecznie. Nagle działko nad jego ramieniem odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i fotonowy pocisk poszybował w stronę sosny, na którą wspiął się kolejny łucznik. Ludzie wciąż mieli przewagę, nie było nikogo, kto chroniłby tyły Łowcy, nikogo, kto zadbałby o jego doczesne szczątki, nikogo, kto przeprowadziłby jego duszę na drugą stronę. 
Wirtualna abstrakcja wdarła się nagle w jego umysł z podwójną siłą, w jednej chwili znalazł się w ciemnym pomieszczeniu, rozświetlanym tylko wątłym blaskiem palącego się kaganka, gryzący dym i smród palonego wielorybiego tłuszczu wypełniał pomieszczenie, z sufitu zwieszały się drapowane, osmalone i tłuste tkaniny tworząc prowizoryczne przepierzenia, a na podłodze leżały porozrzucane w nieładzie wygarbowane skóry.  Między tkaninami zwisały zwierzęce i ludzkie czaszki, a na niewielkim stoliku ktoś rozrzucił drobne ptasie kości, ułożyły się w znak, który łudząco przypominał yautjański symbol oznaczający śmierć.
– Gdzie jesteś, wojowniku? – głos wydobywał się z zewnątrz i z niego jednocześnie. Predator poczuł delikatne muśnięcie na nieosłoniętej skórze brzucha, chciał spojrzeć w dół, ale nie mógł, chwilę później przejmujący ból wyrwał go na chwilę z abstrakcji.
Znowu był na plaży, otaczający go ludzie walczyli między sobą. Kujący ból powrócił, gdy stojący przed Łowcą człowiek ponownie naparł na trzymaną w rękach drewnianą włócznię, jej ostry koniec zagłębił się w ciało Myśliwego dokładnie w miejscu, w którym poczuł wirtualne muśnięcie. Predator złamał długie drzewce
 włóczni, wyszarpnął grot z własnego ciała i cisnął nim w człowieka, trafiając bezbłędnie w lewy oczodół. Pomiędzy nim a wciąż stojącym Oomanem przecwałował koń bez jeźdźca i popędził w ciemność. Predator zrozumiał, że ludzi na plaży jest znacznie więcej niż przed chwilą i że walczący należą do różnych stron konfliktu. Włączył kamuflaż i ruszył w kierunku morza, odległy żagiel niknął już prawie za horyzontem, wszedł do wody, była za zimna, a odległość zbyt duża by pokonać ją wpław.
Znowu znalazł się w abstrakcji, jakimś niezrozumiałym dla niego sposobem maska towarzysza wciąż nawiązywała z nim połączenie. Tym razem na wygarbowanych skórach ktoś ułożył obok siebie trzy z czterech bio-hełmów, jednego brakowało. Pomiędzy nimi stała misa pełna krwi, kolejna kropla skapnęła do środka naczynia, tworząc na powierzchni płynu specyficzne kręgi. Perspektywa nagle się zmieniła, nie spoglądał już na maski ułożone na podłodze, ale wpatrywał się w sufit skąd zwieszały się zwłoki mężczyzny, z poderżniętego gardła spływała krew.
– Wojowniku, wzywam cię, przybądź. 
Do zapachu palonego tłuszczu dołączył jeszcze słodkawy aromat ziół, w pomieszczeniu było ciepło, wręcz duszno. Łowca spoglądał na twarz człowieka z poderżniętym gardłem i wdychał upajający zapach, znowu poczuł dotyk na skórze piersi, brzucha i ud. Otrząsnął się i nawiązał połączenie z maską leżącą na podłodze, perspektywa znowu się zmieniła, ale wciąż przed kamerą znajdowało się wiszące pod sufitem ciało, kołysało się na prawo i lewo ochlapując krwią również maski.
– Wojowniku, po raz kolejny wzywam cię, przybądź na me rozkazy – chude ręce wyłoniły się z dymu, a kościste palce sięgnęły po maskę, z którą się połączył. Łowca poczuł, ze unosi się w górę, przechodzi przez dym i staje twarzą w twarz brakującym bio-hełmem. 
Połączenie zostało zerwane, Myśliwy opadł na kolana wprost do zimnej, morskiej wody. Właśnie dlatego nie lubił wirtualnej rzeczywistości wtłaczanej wprost do mózgu, bo była zbyt realna. Widzieć, to co widzą inni, to jedno, ale czuć to samo co oni, to już co innego. 
Sprawdził położenie statku na niskiej orbicie, tak jak przypuszczał kosmiczny pojazd był już poza zasięgiem, zapewne to sprawiło, że stracił połączenie. Musiał przeczekać, odpocząć i zregenerować siły. Zszedł z plaży, od morza wiał zimny nieprzyjemny wiatr i Łowca zaczynał już odczuwać skutki wychłodzenia, zwłaszcza teraz, gdy podniecenie wywołane walką ustało.
Ukrył się w zagłębieniu za nabrzeżną wydmą, z dala od zgiełków toczącej się walki. Z plecaka wydobył promiennik ciepła, uruchomił go i postawił obok siebie, powietrze wokół szybko się nagrzało. Teraz musiał się zając ranami, ta na plecach, zadana niewielkim nożykiem, nie stanowiła większego problemu, Predator spryskał ją opatrunkiem w sprayu, jego składniki odkażały, przyśpieszały gojenie i zasklepiały natychmiast ranę. Podobnie uczynił ze skaleczeniem na udzie, natomiast dziurę w boku potraktował kapsułką z medycznymi nanobotami, gdy rozpuszczalna powłoka uwolniła zamknięte wewnątrz maszyny, natychmiast ruszyły one do pracy, wywołując mrowienie w miejscu swoich działań. Łowca wydobył z plecaka płaszcz termiczny, owinął się nim, naciągnął kaptur na głowę, by zminimalizować utratę ciepła i zapadł w lekką drzemkę.
Obudził go ustawiony wcześniej alarm, kosmiczny statek znajdował się w zasięgu sygnału, wystarczyło się połączyć i wezwać go na miejsce. Nie czekał długo, okręt opadł na płaski teren plaży, zabrał swojego pasażera i odleciał na północ.

Jakiś czas później tan sam statek, o wyglądzie manty, obniżył swój lot na tyle, by Predator z pokładu drakkara mógł bez wysiłku wskoczyć do wnętrza przez otwarte wrota z tyłu. Jedno wielkie pomieszczenie zwężało się ku przodowi, w którym mieściła się sterownia. Po drodze do niego Predator minął kapsuły kriogeniczne, w których on i jego nieżyjący towarzysze przespali drogę z rodzinnej planety. 
Chwilę zajęło mu wprowadzenie współrzędnych drogi powrotnej, prześpi ją, nie myśląc o niczym. Obudzi się, gdy już będzie w układzie macierzystej planety. Powrót zawsze budził w nim pewien nieokreślony niepokój, mijały dziesiątki okrążeń planety wokół słońca, nim znowu mógł stanąć na rodzinnej ziemi. Nigdy nie był pewny tego, co zastanie po powrocie – wojna, epidemia, rewolucja naukowa lub kulturalna, wszystko mogło się zdarzyć. 

Statek ruszył, prędkość ucieczki wbiła Łowcę w fotel, poza strefą przyciągania ustabilizuje i systematycznie zacznie zwiększać moc silników aż do osiągnięcia prędkości podświetlanej, gdy to nastąpi, on będzie już od dawna pogrążony w hibernacyjnym śnie. Wskaźniki prędkości rosły, wszystko wyglądało dobrze, wiec Łowca opuścił fotel. Na podłodze, w miejscu, w którym go upuścił leżał worek, a w nim bio-hełmy poległych towarzyszy. Predator z czcią wydobył każdą maskę, ułożył je w kapsułkach należących do wojowników, duchy poległych zamieszkały w nich do czasu odprawienia rytuału odejścia. Had-sut'te już wielokrotnie brał w nim udział. Jako ten, który przeżył, miał obowiązek uczestniczyć w uroczystościach. Nad ostatnią maską stał dłużej niż nad pozostałymi, należała do jego przyjaciela, gdy opuszczali statek, Had-syt'te nie myślał, że to ich ostatnia wspólna walka. Za plątaniną rur i przewodów podłączonych do kapsuły, ustawiono stelaż na broń i trofea myśliwego, ale nie było na nim licznych zdobyczy z ostatniej walki. Tylko jedna, wciąż nie oczyszczona ludzka głowa spoczywała w słoju na stojaku należącym do Had-sut'te. Myśliwy spojrzał na nią z czcią i obawą, że  zaraz ożyje. Chude oblicze znaczyły liczne blizny po skaryfikacji oraz zmarszczki i tatuaże, zęby spiłowane na ostro szczerzyły się z popękanych ust, a zaszłe bielmem oczy przeszywały niewidzącym spojrzeniem. Chyba nigdy nie dowie się, jak wiedźma poznała ich starożytny język i kto nauczył ją posługiwać się ich sprzętem.

Ostatni raz sprawdził, czy prędkość wzrasta prawidłowo, a potem sam ułożył się w kapsule. Gdzieś tam, pośród gwiazd i układów planetarnych, czekała na niego jego chwała. 

    Na Ziemi wyludniony drakkar długo jeszcze unosił się po morzu Bałtyckim pchany sztormowymi szkwałami, przyciągał ku sobie ptactwo, ryby i ludzi, którzy się na niego czasem zapędzili, aż stał się legendą, mitem, postrachem wędrowców i żeglarzy.