Po piąte - równe szanse

  Na morzu Karskim granatowe, jak niebo nad nimi, fale bujały statkiem badawczym należącym do agencji NOAA. Wiatr wzmagał się z każdą minutą, powodując coraz większe  zagrożenie utraty cennego sprzętu zanurzonego obecnie na głębokość  bliską sześciuset metrów. Dziób okrętu podnosił się i opadał gwałtownie na fali, a lodowate podmuchy północnego wiatru niosły ze sobą drobinki słonej wody. Technik Jorendssen z niepokojem przyglądał się dźwigowi, który musiał teraz wytrzymać znacznie większe obciążenie. Pogoda miała być idealna, ale jak to często na kole podbiegunowym bywa, zmieniła się radykalnie w zaledwie kilka minut. Gdyby Olaf wiedział, że jego drogocenny sprzęt zostanie narażony na takie warunki, z pewnością nie zgodziłby się na opuszczenie go do głębi. Teraz mógł jedynie trzymać się falszburty i modlić, by lina wytrzymała. Kolejna fala, znacznie większa od poprzedniej, zalała pokład. Wysięgnik dźwigu zaskrzypiał nieprzyjemnie, a wściekły Olaf, klnąc, zszedł pod pokład. 
– Na Odyna, widzieliście, co tam się dzieje? Nie możemy dłużej stać na kotwicy! –  krzyknął do grupki osób stłoczonej w pomieszczeniu pod pokładem wokół ekranu przenośnego komputera. Nikt z zebranych nie zareagował na jego słowa. 
– Ludzie, co z wami? – Olaf dostrzegł wyrazy ich twarzy, wszyscy byli jak zahipnotyzowani. – Znaleźliśmy?
– O wiele więcej niż chcieliśmy – odpowiedział mu oceanograf  Wołodia Nowotny i powrócił do obserwowania monitora. 


– Chyba oszaleliście, nie możemy tego trzymać w tajemnicy – oburzyła się niska, pulchna kobieta. Jej rysy twarzy sprawiały, że wyglądała jak jedna z tych lalek bobasów z maleńkim noskiem i pucołowatymi policzkami. 
– Proponuję tylko, żebyśmy sami tam zeszli i sprawdzili, co to jest – odparł mężczyzna siedzący naprzeciwko niej. Z powodu coraz większych braków w owłosieniu głowy, golił ją zupełnie. 
– Wołodia! – krzyknęła kobieta. – Powiedz coś swojemu bratu, bo on chyba zapomniał, że jest weterynarzem – zwróciła się do mężczyzny, który wyglądem przypominał ojca rosyjskiego socjalizmu. Wołodia stał przy oknie i pustym wzrokiem spoglądał na morze. Gładząc swoją bujną brodę, odparł. 
– Wiem tylko, że tego nie powinno tam być, a jest. 
– Widzisz, Marto, Wołodia się ze mną zgadza. – Aleksiej pochylił się w stronę kobiety. Ta założyła długą, wciąż opadająca jej na oczy, grzywkę za ucho i odparła. 
– Nikt z nas się na tym nie zna. Jesteśmy biologami. 
– Olaf się zna – stwierdził Aleksiej. – Badał wraki z drugiej wojny światowej. 
– Ale to nie jest wrak statku, a przynajmniej nie takiego, o jakim myślisz – odparł ponuro Olaf i wlepił świdrujące spojrzenie swoich niebieskich oczu w Aleksieja. Zapadła cisza, wszyscy czekali,  aż rudowłosy Norweg powie coś więcej, ale on milczał. 
– Nie interesuje cię, co to jest?  – drążył temat Aleksiej. 
– Interesuje, ale zrozum, żeby zrobić to, co ty chcesz, trzeba mieć odpowiedni sprzęt, a my go nie mamy. Trzeba mieć wykwalifikowanych nurków...
– Każdy z nas potrafi nurkować. 
– Tak, żeby sobie rafę pooglądać, która jest tuż pod powierzchnią wody. To nie to samo, co zejście na taką głębokość. Zwykły skafander tu nie wystarczy. 
– Boisz się! 
– Wołodia, powiedz coś swojemu bratu. – Olaf nie miał zamiaru odpowiadać na głupie przytyki Aleksa.
– Wszyscy się boicie i dlatego pozwolicie, by odkrycie wszech czasów przeszło wam koło nosa! – Zdenerwowany Aleksiej wszedł, trzaskając drzwiami. 
– On ma rację – bronił brata Wołodia. – To jest odkrycie wszech czasów. 
– A ja zgadzam się z Olafem – stanowczo stwierdził kapitan statku, który tak jak Olaf, nosił gęstą brodę z tą różnicą, że jego była czarna jak smoła. – Znaleźliście na dnie kawał żelastwa, to z pewnością nie jest łódź podwodna, choć wolałbym, żeby była. Nie wiecie, co to jest, nie macie doświadczenia, ale chcecie tam zejść. A może to tylko meteoryt? No co? Oglądałem na Discovery, że niektóre zawierają w sobie dużo żelaza. 
– Sam nie wierzysz w to, co mówisz. Meteor, a w zasadzie asteroida tej wielkości zrobiłaby w ziemi krater wielkości tego na Jukatanie, a tu mamy obiekt, który leży na dnie. Zważywszy na to, że lód pokrywał ten teren od tysięcy lat, obiekt powinien już dawno pokryć się warstwą osadów dennych...
– Może nie leży tam tak długo – przerwał mu Wołodia. Olaf sapnął, widząc zapał, jakim pałał ten rosyjski oceanograf. – Spójrz na obraz echosondy. Obiekt jest trochę przechylony, można wyliczyć trajektorię lotu. 
– Albo spadania – dodał Olaf. 
– Myślicie, że to statek kosmiczny? – zapytał kapitan statku. 
Olaf się roześmiał.
– Nikt nie miał odwagi tego powiedzieć, ale tak. Chyba wszyscy tak myślimy. – Spojrzał na ekran. – Wyślemy tam Grubą Beki, sfilmujemy obiekt i, jeśli to będzie możliwe, pobierzemy próbki. 
– Beki wytrzyma taką podróż? 
– Tak, do tego została stworzona.
Wołodia uśmiechnął się zadowolony. 
– Pójdę porozmawiać z Aleksiejem – stwierdził. 
– Ja też idę –  kapitan statku przyłączył się do niego. 
Olaf i Marta zostali sami. Mężczyzna przeglądał screeny obrazów przesyłanych przez echosondę, a kobieta przyglądała mu się z uwagą.  
– Chcesz coś dodać? – zapytał ją nagle, nie odrywając wzroku od ekranu.  
– Znasz moje zdanie – odparła. Olaf podniósł wzrok na nią.
– Jesteś tu chyba jedyną rozsądna osobą – dodał, zamykając klapkę laptopa. Po czym wstał i wyszedł. Marta uśmiechnęła się do swoich myśli. 


Wszystko było gotowe. Batyskaf o nazwie Gruba Beki czekał na zwodowanie, swoją nazwę zawdzięczał wyglądowi i byłej żonie Olafa. Ustalono, że popłynie jej twórca i Wołodia. Aleksiej nie był zadowolony, myślał, że to właśnie jemu przypadnie w udziale bezpośredni kontakt z ich odkryciem, ale Olaf nie chciał go na pokładzie łodzi podwodnej, nie ufał mu na tyle, by dać się z nim zamknąć na tak małej przestrzeni i tak dużej głębokości. Załoga w napięciu przyglądała się zanurzeniu, wszyscy czuli doniosłość tej chwili. Batyskaf zanurzał się coraz bardziej. Kapitan statku, Aleksiej, Marta i kilka innych osób utrzymywało kontakt z załogą, umożliwiał go kilkusetmetrowy, gruby przewód, którym batyskaf połączony był ze statkiem. Obaj mężczyźni wykazywali objawy silnego stresu, ale zachowywali się spokojnie. 
Na jednym monitorze widać było skupione oblicze Olafa i Wołodii, a na drugim widok z kamery umieszczonej z przodu łodzi. Napięcie było nie do zniesienia, niestety dla bezpieczeństwa nie można było przyspieszyć tego procesu. Przed zewnętrzną kamerą poczęło robić się ciemno i nawet dwa reflektory nie były w stanie rozjaśnić otaczającego ich mroku. Po długich i pełnych napięcia minutach zaczęli się wreszcie zbliżać do miejsca wskazanego przez echosondę, nagle tuż przed kamerą pojawiło się coś co wyglądało jak burta łodzi podwodnej. Olaf spowolnił opadanie, zarzucając trochę balastu. Z głośnika dobiegały podniecone głosy towarzyszy z okrętu, mężczyzna nie wsłuchiwał się w wysuwane przez nich teorie, skupił się na manewrowaniu, w końcu jednak nie wytrzymał i krzyknął do mikrofonu. 
– Możecie się wszyscy zamknąć?! Nie będę szukał żadnego włazu ani tym bardziej tam wchodził. Opłynę to coś, zrobię wam zdjęcia, może uda się pobrać jakąś próbkę i spadamy. Nie podoba mi się to, aż włosy się jeżą. 
Wołodia położył dłoń na ramieniu kolegi. 
– Opłyń to i wystarczy – powiedział. 
Głosy napływające do nich z góry poprzez głośniki wcale się nie uspokoiły, a przebijał się przez nie wzburzony ton Aleksieja, mężczyzna usiłował przekonać innych, że najlepiej będzie wejść do środka, bo jakie próbki oni chcą pobierać na zewnątrz? Szybko jednak został uciszony przez kapitana. 
Gruba Beki płynęła powoli i jednostajnie wzdłuż długiej i gładkiej burty. 
– Jest ogromny – stwierdził Wołodia, spoglądając na przesuwający się przed wizjerem obraz. – Szkoda, że jest tak ciemno, chciałbym zobaczyć, jak prezentuje się w całości. 
– A mnie zastanawia, jak się tu znalazł i dlaczego spoczywa na dnie. Przecież musi być szczelny, a co za tym idzie, powinien mieć wyporność – mówiąc to, Olaf znowu zaczął wypełniać zbiorniki balastowe wodą. Łódź poczęła opadać, aż ich oczom ukazała się ogromna wyrwa w kadłubie, była tak duża, że bez trudu zmieściliby się w niej swoją łodzią. Olaf zatrzymał batyskaf, tak by reflektory oświetlały wnętrze dziury, ale dostrzegli tylko mrok. Powoli mężczyzna wprowadził dziób łodzi do środka, zatrzymał się jednak zaraz i wycofał. 
– To zbyt niebezpieczne! – odpowiedział na zachęcające nawoływania Aleksieja. – Jeśli stracimy połączenie ze statkiem, możemy tu utknąć! – dokończył, po czym wyciszył głośnik, nie mógł już znieść impertynencji tego Ruska. 
– Wracamy? – zapytał Wołodia, miał nadzieję na zdobycie jakiś namacalnych i zbadalnych dowodów ich odkrycia, bo obawiał się, że bez nich zostaną wyśmiani, a Aleksiej z całą pewnością nie będzie siedział cicho, nigdy nie potrafił trzymać gęby na kłódkę. 
Olaf grzebał coś przy niewielkim komputerze, który miał po prawej. Nagle od Beki oddzieliła się podwodna kamera z halogenem z przodu i napędzającym ją wirnikiem z tyłu. 
– Mam nadzieję, że wystarczy nam przewodu. – Olaf rzucił ni do siebie ni do Wołodii. 
– Czy oni też to widzą? – zapytał Wołodia, spoglądając w niewielki ekran, na którym widać było obraz z kamery. 
–  Tak, chociaż miałbym wielką ochotę zerwać połączenie i powkurzać ich trochę. 

Sterując kamerą za pomocą joysticka, Olaf wprowadził ją do wnętrza wraku. Mężczyzna nawet nie miał pojęcia, jaką reakcję wywołało to na kolegach z góry. Aleksiej, siedzący najbliżej monitora, omal nie dotykał go czołem. Marta obgryzała skórki wokół paznokci, a kapitan rozkręcał i skręcał długopis.
Podwodna kamera minęła wyrwę w burcie i wpłynęła do środka, blask halogenowego światła wystraszył mieszkające tu ryby, stworzenia przepływy przed obiektywem, zasłaniając widok. Olaf zrobił rundkę wokół pomieszczenia i natrafił na następną wyrwę prowadzącą do kolejnego. Obawiał się jednak, że przewód z kamery może gdzieś utknąć, więc po chwili wahania, powrócił do penetracji pierwszej komory. Na zamulonym już dnie spoczywały sześcienne, duże przedmioty, ich chaotyczny układ sugerował, że to nie było miękkie lądowanie. Technik porzucił przyglądanie się przedmiotom i skierował kamerę w górę, w suficie znajdowała się podobna wyrwa, kamera prowadzona wprawną ręką człowieka płynnie zmieniła kierunek i podążyła w górę. Ku zaskoczeniu Olafa zbliżała się do powierzchniowego lustra, przekroczyła dziurę w suficie i wypłynęła na powierzchnię. 
– Tlen? – Wołodia wysunął się do przodu, by móc lepiej widzieć.
– Na pewno jakiś gaz, woda wdarła się od spodu i ścisnęła go w tym pomieszczeniu. 
– Możesz zmierzyć ciśnienie? 
– To kamera. Służy tylko do filmowania.  
– Tak. Przepraszam, ja... Pomyślałem, że można tam wejść. Wracamy? 
Olaf nie odpowiedział, zaczął natomiast wycofywać urządzenie z na wpół zalanego pomieszczenia. Według niego powinni sobie odpuścić, to nie było coś, na czym ci ludzie się znali. 


Czujniki wciąż działały, ale cały system przeszedł w stan hibernacji już kilka dni po śmierci ostatniego ruchomego członka załogi. Pobór mocy został zredukowany w ten sposób do niezbędnego minimum. Nikt nie uruchomił procedury samozniszczenia, a dopóki na statku działała chociaż jedna kapsuła krio, komputer centralny miał utrzymywać jej pasażera przy życiu. 
Niewielki ruch w sekcji więziennej wywołał rozruch wszystkich systemów komputera. W każdym pomieszczeniu wraz ze sprawdzianem modułów blade światła rozjaśniały dwusetletni mrok i gasły, gdy czujniki nie wykryły nikogo z załogi. Po sprawdzeniu wszystkich elementów podtrzymujących życie, komputer zainicjował rozruch silników. 


– Co! Chyba ci odbiło zupełnie, Olaf. Nie zgadzam się, nie będziesz tu zapraszał żadnych swoich kumpli z wrakowego biznesu, to jest nasze odkrycie! – Aleksiej aż poczerwieniał ze złości, gdy usłyszał propozycję norweskiego kolegi. 
– Oni mają odpowiedni sprzęt, będzie można wejść do wraku w miarę bezpiecznie – tłumaczył swój zamysł Olaf.  
– Nie! Nie! I jeszcze raz nie! –  przerwała mu Marta. – To zbyt niebezpieczne. Zapominacie, że to środowisko zamknięte, nie wiadomo na jakie patogeny możemy się tam natknąć. Nikt, nawet z najlepszym sprzętem, nie powinien tam schodzić. A jeżeli się czymś zarazicie? Czymś na co nie znamy lekarstwa? Uważam, że powinniśmy to zgłosić i jak najszybciej stąd dopłynąć.
– I zostawić to kumplom Olafa?! Jasne, pięknie to sobie obmyśliliście – Aleksiej nie dawał za wygraną. 
– Niczego sobie nie obmyśliliśmy – zaprzeczyła kobieta. 
– Nie? A ja myślę, że kłamiesz. Chcecie się nas pozbyć...
– Nie przesadzaj, człowieku. Po prostu ja i Marta zgadzamy się w kwestii, że dla nas to zbyt niebezpieczne. Czemu się tak uparłeś?
– Po prostu nie przepuszczę takiej okazji, zbyt długo na nią czekałem. 
– Dać się zabić możesz w każdej chwili – zripostowała Marta. 
– Postawimy boję nawigacyjną i zawiadomimy władze – ni z tego ni z owego odezwał się Wołodia. Wszyscy spojrzeli na niego. Do tej pory siedział z rękami opartymi na stole i przysłuchując się ich rozmowie, wpatrywał się w kciuk swojej prawej dłoni, z którego pod wpływem infekcji grzybiczej zszedł prawie cały paznokieć. Teraz było już dobrze i keratynowa płytka zaczynała odrastać.
– Nie no! Ja się chyba przestałem. Ty też? – Brat Wołodii uniósł ręce wysoko, jakby samego najwyższego oskarżał o zmowę przeciw sobie. 
– Nie zamierzam tu zginąć, wystarczy mi, że byliśmy pierwsi. Jutro rano postawimy boję i wynosiły się stąd, mam... – chciał powiedzieć „złe przeczucie”, ale pomyślał, że to nie jest dobry argument. – Mamy – poprawił się – powody podejrzewać, że może być tak, jak mówi Marta. Moglibyśmy przenieść na powierzchnię jakąś nieznaną chorobę i zamiast odkrywców staliśmy się zabójcami i ofiarami, jak ci nieszczęśnicy, którzy otwierali grób Tutenchamona. Aleksiej, rozumiem, co myślisz i wiem, czego chcesz, ja czuję podobnie, ale to zbyt poważna sprawa. Nie podejmę takiego ryzyka.  
– Jak chcesz – odparł brat Nowotnego. Tym razem zamknął za sobą drzwi bez żadnych efektów dźwiękowych.
– Chciałam wam coś pokazać – odezwała się kobieta, przykuwając tym samym uwagę mężczyzn do swojej osoby. – W sieci znalazłam informację o wydarzeniu, które miało tu miejsce dwieście lat temu. Z relacji ludzi wynika, że Innuici zamieszkujący pobliskie tereny opowiadali o tym, że z nieba spadł ogień, który był tak wielki, że rozświetlił noc. Ówczesny car wysłał ekspedycję naukową, ale nim dotarli na miejsce nie znaleźli już żadnych śladów wszystko pokrył śnieg i lód. Spisali więc zeznania mieszkańców i wyjechali. Innuici twierdzili, że po incydencie woda była tak ciepła, że morze długo nie mogło pokryć się lodem, chociaż była zima. Z późniejszych relacji wynika, że zniknęły stąd zwierzęta i całe plemię musiało się przenieść. 
– To logiczne, arktyczne zwierzęta potrzebują lodu, tutejsze foki, niedźwiedzie polarne. Ciekaw jestem, jak po impakcie zmieniły się prądy morskie? 
– Wołodia, nie przesadzaj z tym zderzeniem. Widziałeś to coś pod wodą...
– Tylko część. 
– Ale czy ta część wyglądała jak po zderzeniu z ziemią? Określiłbym to raczej jako awaryjne lądowanie niż zderzenie. Zresztą nie ważne, inni będą się nad tym głowić, ja idę spać. – Olaf pozbierał mapy i komputer i wyszedł. 
Wyszedł też Wołodia, ale nim udał się do kajuty, poszedł na pokład. Wiał zimy wiatr, nie tak mocny jak wczoraj, ale nieprzyjemny. Wołodia wydobył papierosa, palenie rzucał bezskutecznie już od czterech lat, jednak nałóg był zbyt silny lub jego wola zbyt słaba. Podpalenie cienkiej rurki z tytoniem okazało się dość trudne na wietrze. Mężczyzna zaklął paskudnie w ojczystym języku. 
– Może byś tak poczęstował brata papierosem? 
Wołodia odwrócił się gwałtownie na dźwięk głosu Aleksieja. Mężczyzna stał tuż obok drzwi prowadzących na pokład po stronie, w którą się je otwierało, nic więc dziwnego, że Wołodia go nie dostrzegł. Wyciągnął paczkę w kierunku brata i uśmiechnął się. 
– Jesteś zły? – zapytał. Nie chciał mieć z bratem na pieńku. 
– Nie. Rozumiem twoją decyzję, chociaż się z nią nie zgadzam. 
– Zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany, to chyba dlatego żeniłeś się trzy razy. 
– Nie mieszaj do tego moich żon. To coś zupełnie innego niż nagła namiętność do kobiety, to nie to samo. – Aleksiej zaciągnął się ostatni raz, a niedopałek wyrzucił za burtę. – Wiem jedno, będziesz żałował tej decyzji –  powiedział i odszedł.
Czuł, że dziś nie zaśnie, bo jego brat przepuszcza właśnie okazję życia i to dlaczego? Bo się boi? Bo ktoś mu powiedział, że to nie dla nich? Aleksiej czuł złość i zawód, leżał na pryczy i nie mógł zasnąć. Elektroniczny zegarek zasygnalizował drugą w nocy, a on wciąż myślał o tym, co mogliby zyskać. Na ścianę obok niego, wprost z niewielkiego okna, podało dziwne blade światło. Mężczyzna podniósł się z łóżka i wyjrzał na zewnątrz, po czym szybko ubrawszy się, wybiegł na pokład. Woda przed statkiem badawczym kotłowała się i bulgotała jak w garnku z zupą, a spod jej powierzchni wydobywało się nikłe światło. 
Wołodię obudziło ogólne poruszenie na statku, leżąc na swojej koi, przysłuchiwał się odgłosom na pokładzie. Nagle drzwi do jego ciaśniej kajuty otworzyły się i stanął w nich czerwony jak burak Olaf. 
– Człowieku, wyłaź z wyra i chodź na górę. 
Wołodia obdarzył go pytającym spojrzeniem. 
– Nie pytaj, musisz to zobaczyć. 
Nowotny szybko opuścił łóżko, założył rzeczy z poprzedniego dnia i nie zawiązując nawet butów, wybiegł na pokład, na którym zgromadziła się już chyba cała załoga. Nie musiał przeciskać się między ludźmi do samego relingu, by dostrzec to, co wywołało takie poruszenie. Na powierzchni, kilkadziesiąt metrów od nich, unosił się ogromny, stalowy obiekt, statek kosmiczny. Fale wzburzonego morza rozbijały się o jego burty, a on trwał w miejscu nieczuły na ich uderzenia. Ludzie szeptali do siebie, nie bardzo wiedząc, co myśleć. 
– Skąd się wziął? – Wołodia nie odkrywał wzroku od czarnej, lśniącej powierzchni obiektu na wodzie. 
– Wynurzył się chyba w nocy. Udaj miał wachtę, ale zasnął, niczego nie widział. 
– Sam się wynurzył? 
– Wiem o czym myślisz i nie chcę tego sprawdzać. 
– Wołodia – głos kapitana przerwał wysuwanie wniosków, do których z pewnością obaj z Olafem doszliby. Wezwany mężczyzna wyszedł z pośród ciasno zbitej grupki ludzi i podszedł do czarnobrodego kapitana. 
– Twój brat zniknął. 
Wołodia rozchylił usta i zrobił minę, jakby uważał, że Snogov sobie z niego żartuje. 
– Zabrał szalupę i akwalung. 
– Popłynął na statek – Olaf wypowiedział na głos to, o czym myślał Wołodia. – Pazerny, głupi dupek. 
Nowotny obdarzył Norwega karcącym spojrzeniem, ale myślał to samo. Już nie jeden raz musiał ratować brata z opresji. Wołodia podszedł do burty i spojrzał w stronę obiektu. 
– Zaczekajmy, aż wróci – powiedział. 
– Jeśli wróci. – Olaf nie był optymistą. 

Aleksiej opłynął obiekt, na początku wierzył, że nie będzie miał problemu ze znalezieniem miejsca, w którym do środka wpłynęła kamera Olafa, w krotce jednak jego optymizm zderzył się z brutalną rzeczywistością – wejście znajdowało się głęboko pod wodą i gdyby nie nikłe światło wydobywające z wnętrza, mógłby tak pływać aż do świtu, a wtedy raczej nie pozwolono by mu na taką wyprawę. 

Słońce minęło zenit, a Aleksiej nie wracał. Wołodia nie zszedł z pokładu nawet na obiad, z lornetką przy oczach wypatrywał brata. W końcu podjął decyzję, musi ruszyć na poszukiwania. Ludzie z załogi nie byli chętni do pomocy, nic dziwnego, to co unosiło się na wodzie, zionęło przerażającą pustką i innością – bali się tego, co mogli znaleźć w środku, a mogli znaleźć wszystko. 

Wynurzył się w ciemnym jak nicość pomieszczeniu, jeszcze chwilę wcześniej biła z niego słaba światłość, ale zgasła nim dotarł do celu, spłoszywszy ławicę małych srebrzystych rybek. Gdy tylko jego głowa pojawiła się nad powierzchnią, światło znowu rozbłysło. Czujniki ruchu, pomyślał. Woda w pomieszczeniu sięgała mu do kolan, podejrzewał, że to gęstość ściśniętego gazu atmosferycznego nie pozwalała wodzie wedrzeć się dalej. Zdjął płetwy i maskę do nurkowania, ostrożnie nabrał powietrza w płuca, śmierdziało zgnilizną i szczypało w gardło, więc z powrotem włożył ustnik i klamrę na nos, musiał się tak zabezpieczyć, bo odruch oddychania przez nos był zbyt silny. 

System powoli począł tłoczyć w jego żyły stymulanty, serce, do tej pory uderzające raz na minutę, zacznie przyśpieszać. Anestetyki utrzymujące mózg w stanie uśpienia stopniowo przestaną działać i powróci wyłączona dotychczas świadomość. A przynajmniej powinna być wyłączona na czas podróży, by poddany hibernacji nie oszalał. Tym razem jednak wszystko poszło nie tak. 

Przekonanie Olafa i kapitana, że zostawienie Aleksieja bez pomocy jest nieludzkie, a do tego naznaczone znamieniem przestępstwa nie było proste. Zgodzili się na ekspedycję ratunkową tylko i wyłącznie dlatego, że szanowali Wołodię. 
Pięciu ludzi z ledwością mieściło się w niewielkim pontonie napędzanym małym silnikiem. Podskakiwali na falach jak zabawka, mieli jasny cel – zmusić Aleksieja do powrotu choćby siłą. Przybili do idealnie gładkiej powierzchni obiektu, przy jego burcie bujał się swobodnie ponton Aleksieja, aż dziw, że wciąż pozostawał w tym samym miejscu, bo mężczyzna do niczego go nie przywiązywał. 
– Twój brat jest zbytnim optymistą – powiedział Olaf, przywiązując porzucony ponton do ich własnego. Wołodia rozglądał się dookoła. 
– Wiem – odparł w zadumie. – Zawsze był trochę narwany, ale tym razem przesadził. Naraził wszystkich na niebezpieczeństwo, ale to ciągle mój brat. 
– Miło, że zdajesz sobie z tego sprawę, lecz to nie zmienia faktu, że mam ochotę nakopać mu do dupy. 
– Jeśli cię to pocieszy... ja też – powiedział Wołodia i włożywszy ustnik, zanurkował. 

Nie mógł jeszcze otworzyć oczu, ale czuł czyjąś obecność, jak by odbierał ją pozazmysłowo. Ktoś lub coś stał nad nim i przyglądał mu się. Dziwne, że o tym wiedział.

Wynurzyli się w miejscu, które powinno wydawać im się obce i przerażające, jednak tak nie było. Grupa mężczyzn przywykła do przebywania w zamkniętych przestrzeniach na pokładach różnych statków, a architektura tego miejsca nie różniła się aż tak bardzo od tego, co było im znane. Wołodia zdjął maskę i ostrożnie nabrał trochę powietrza w płuca, to był jedyny sposób by sprawdzić, czy tu ogóle można oddychać, bo nie mieli specjalistycznej aparatury. Mężczyzna skrzywił się i założył maskę z powrotem. Na migi pokazał kompanom, że powietrze nie jest zdatne do oddychania. Zapowiadało się na to, że wycieczka po obcym statku nie będzie należała ani do łatwych, ani do przyjemnych. Akwalungi były ciężkie, a okręt ogromny, Wołodia obawiał się, że mogą chodzić tak nawet cały dzień i nie znaleźć Aleksieja, a należało pamiętać o tym, że musieli jeszcze wrócić na powierzchnię, dlatego tak istotne było kontrolowanie stanu napełnienia butli. 

Pierwszy wrócił zmysł słuchu i dźwięk jego własnego oddechu – powolny, systematyczny. Potem rozchylił powieki i odkrył, że nic nie widzi. Zamknął je i czekał. W umyśle wydawał rozkaz swoim palcom, by się zacisnęły, ale nie czuł tego i nie był nawet w stanie zweryfikować własnych przypuszczeń, a podejrzewał, że coś jest nie tak. Znowu rozchylił powieki, gdzieś daleko i wysoko dostrzegł zamglone światełko – czy widzi je naprawdę? Czy to tylko projekcja jego umysłu? Czas już dawno przestał mieć dla niego znaczenie, już dawno przestał dla niego istnieć. 

Aleksiej wszedł do ogromnego pomieszczenia wypełnionego dziwnymi sarkofagami. Chodził od jednego do drugiego i zaglądał do ich wnętrz przez niewielkie wizjery umieszczone na wysokości twarzy. Za każdym razem, gdy zaglądał do wnętrza, klął siarczyście, ale nie było złości w jego głosie lecz radość. Dotarł wreszcie do ostatniego, zaklął jeszcze raz, po czym odwróciwszy się, objął wzrokiem kilkadziesiąt obejrzanych przez siebie kapsuł. Było ich tyle, że będzie mógł je sprzedać każdemu chętnemu na posiadanie mumii kosmity. Mężczyzna czuł wzbierającą w nim radość, to było jak sen, sen o bogactwie i sławie wielkiego odkrywcy. Zastanawiał się, co jeszcze może tu znaleźć, jakie artefakty, wynalazki i bogactwa może zawierać ten okręt? Uradowany pomaszerował dalej, do tej pory szło jak po maśle, drzwi same się przed nim otwierały jakby zapraszając go do eksploracji. Aleksiej czuł się jak w supermarkecie, brakowało mu tylko wózka, do którego mógłby pakować zakupy. 
– No, otwierajcie się – przemówił do wrót, przed którymi stał, ale mimo rozkazu pozostały zamknięte. Mężczyzna cofnął się kilka kroków i podszedł do drzwi ponownie, miał nadzieję, że to tylko wina czujnika ruchu. Może za szybko podszedł i ten nie zdążył go zarejestrować? Niestety nie podziałało. Cofnął się, drzwi były gładkie, stalowe, beż żadnych udziwnień, wzorów czy innego badziewia, którym Hollywood karmi młode, żądne science fiction umysły. Prostota, wszędzie panowała prostota i minimalizm formy – tylko to, co niezbędne.
Odrętwienie mijało stopniowo, najpierw twarz, potem ręce, a na końcu nogi. Gdy mógł już zacisnąć pięści począł robić to bezustannie, rozgrzewając przynajmniej te mięśnie, które były odpowiedzialne za zaciskanie palców. Zimno i głód były odczuciami tak odległymi, że aż surrealistycznymi. Nie pamiętał już, jak to jest czuć cokolwiek. Z trudem uniósł się na łokciu, zamazany świat zawirował tak mocno, że musiał znowu się położyć.  

– Mogliśmy zabrać broń – szepnął idący na końcu grupy marynarz, wyjąwszy ustnik, by móc to zrobić. Cisza go przerażała, ale i tak bał się ją zakłócić dźwiękiem głośniejszym niż szept.
Wołodia odwrócił się i spojrzał wymownie na marynarza, miał wielką ochotę na odrobinę ironii: „pod wodę” cisnęło mu się na usta. Szli zwartą grupą, trasą, którą z pewnością podążał również Aleksiej. Zresztą, nie było innej drogi, boczne pomieszczenia, okazywały się zawsze ślepe, bez wyjścia, więc szli naprzód. Niczego nie oglądali i nie dotykali, blade światełka nie rozpraszały pełni mroku, Wołodia począł się zastanawiać, czy statek funkcjonuje w jakimś trybie awaryjnym, czy taki mrok panuje tu zawsze, a jeżeli tak, to jakie istoty mogły się w nim kryć.

– Kapitanie! Wywołują nas! – krzyknął bosman, wystawiwszy głowę przez okno na zewnątrz sterowni. Kapitan statku, czarnobrody Siergiej Snogov, stał na pokładzie i wpatrywał się w monstrualny obiekt unoszący się na wodzie.
– Kapitanie! – ponaglił go bosman. Snogov naciągnął czapkę na uszy, wyrzucił niedopałek papierosa za burtę i poszedł do sterowni.
– Kto, na Boga?! – ryknął na podwładnego.
– Oni – pierwszy wskazał na przeciwległe okno, za nim, na horyzoncie, majaczyła flotylla statków marynarki wojennej.
– Nasi? – zapytał kapitan.
– Nasi – potwierdził bosman.

Kapitan statku badawczego czuł się jak dziecko w gabinecie dyrektora, w którym wylądowało po wyjątkowo brzydkim kawale spłatanym nauczycielowi. 
– Jak pan mógł na to przystać? Przecież to czyste szaleństwo. Należało przede wszystkim zawiadomić władze. Zrobił pan to? – Wzrok komandora Rosyjskiej Marynarki Wojennej świdrował kapitana.
– Nie – wyburczał przesłuchiwany mężczyzna, siedział naprzeciw komandora w pomieszczeniu bez okien i zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mu dane oglądać błękit nieba, a zważywszy na to, dlaczego znalazł się tym miejscu, mocno w to wątpił.
– Nie – komandor powtórzył za nim wyjątkowo spokojnym tonem. – I uważa pan, że postąpił mądrze, pozwalając niedoświadczonym ludziom zejść pod pokład tego... czegoś? Bez sprzętu, bez broni?
– Znali zagrożenie...
– To pana nie usprawiedliwia! W ogóle nie powinno was tu być, w tym rejonie panuje całkowity zakaz pływania.
– Wiedzieliście? – Snogov spojrzał uważnie w twarz rozmawiającego z nim człowieka, rysy komandora były ostre, a skóra na twarzy jakby naciągnięta przez wiatr, mężczyzna poprawił leżącą na stole obok czapkę i odchrząknąwszy, powiedział:
– Nie, nie wiedzieliśmy, że TO tu jest. Zresztą to nie pańska sprawa, powinien się pan cieszyć, że żyje. Zaraz pan i pańska załoga zostaniecie odeskortowani do najbliższego portu.
– A moi ludzie?
– Odnajdziemy ich, proszę się nie martwieć.

Aleksiej zaczynał wpadać w panikę, drzwi, którymi się tu dostał, też nie chciały się otworzyć, mimo że przechodził obok nich wiele razy, cofał się, podchodził i podskakiwał. Nie rozumiał, dlaczego przedtem zadziałały, a teraz pochwyciły go w pułapkę. W końcu zaczął myśleć, że może to nie czujniki ruchu otwierały przed nim kolejne przejścia, ale jakaś niepojęta,  żywa, kosmiczna siła. Mężczyzna zaczynał się dusić.

Zimno podłogi trochę go orzeźwiło, stąpał cicho, choć nie starał się ukryć swojej obecności, to był jego okręt, dowodził nim od lat. Prawie dwumetrowy Yautja przemierzył korytarz dzielący sekcję hibernacyjną załogi od mostka, komputer prześwietlił go i na podstawie unikalnych cech budowy wewnętrznej, udzielił mu prawa do wejścia. Yautja zażądał dostępu do wyników testów sprawności okrętu, które komputer wykonał tuż po restarcie. Wyniki sprawiły, że warknął niezadowolony. 

Coś przebiegło na granicy dostrzegalności.

Yautja odwrócił się błyskawicznie wraz z fotelem, w którym zasiadał. Przez chwilę mrużył oczy, próbując rozpoznać zamazany kształt, zamrugał kilkakrotnie i obraz zniknął. Yutja znowu warknął, coś było nie tak. Znowu spojrzał na monitor, w sekcji więziennej komputer wskazywał ruch, dziwne zważywszy na to, że raport mówił o tym, że wszyscy więźniowie zostali odłączeni. Nie przypominał sobie, by kazał wdrożyć taki protokół, dlaczego więc ktoś odłączył więźniów od systemu podtrzymującego życie? Nie wiedział. 
Podniósł się, podszedł do podręcznej szafki i wydobył z niej broń: niewielki ręczny miotacz i długi nóż. To, co znajdowało się w statku, mogło być niebezpieczne, ale skanery wskazywały, że nie było uzbrojone, przynajmniej nie tak, by stanowić dla niego zagrożenie. Dlatego uznał, że nie ma sensu udawać się do zbrojowni. 

Grupa ratunkowa była coraz bliżej uwięzionego Aleksieja, chociaż nikt z jej członków nie zdawał sobie z tego sprawy, tak jak nie zdawali sobie sprawy z tego, co działo się na zewnątrz. Nieubłaganie zbliżali się do zamkniętych wrót.

Szedł pewnie, zaciskając dłoń na broni, kolejne grodzie otwierały się przed nim i zamykały, gdy przekroczył ich próg. Stalowa konstrukcja statku nie tłumiła odgłosu jego kroków, pomimo że szedł boso, dudniły, odbijając się echem od ścian. Ostatnia brama rozsunęła się cicho i ujrzał wrota do sekcji więziennej.

Aleksiej przyłożył rozpalone czoło do chłodnej stali, zdawało mu się, że słyszy kroki, powolne, ale systematycznie zbliżające się w jego stronę. Odsunął się kilka kroków, potem jeszcze kilka, a gdy zaczął rozważać, gdzie mógłby się ukryć, wrota otworzyły się i stanęła przed niem jedna z tych istot, których szczątki znalazł w tym pomieszczeniu. Obcy warknął niezadowolony, wyciągnął dłoń, w której trzymał coś, co wyglądało jak pistolet i wystrzelił. Kula błękitnego światła poszybowała gdzieś w górę, zdezorientowany Aleksiej rzucił się pędem do ucieczki, byle dalej, byle szybciej. Zapomniał, że z tyłu wyjście jest zamknięte. Był już prawie przed nim, gdy kolejna kula błękitnego światła przeleciała tuż obok niego i wypaliła sporą dziurę w podłodze. Zdezorientowany człowiek odskoczył na bok. Akwalung ciążył mu już od dawna, a teraz zdawał się ważyć tonę. Obcy stał na początku pomieszczenia i mierzył w sufit. 
– Aleks! – głos Wołodii był donośny i wyraźny, a mimo to nie wywołał u zawołanego mężczyzny żadnej reakcji. – Aleks, ty nieodpowiedzialny, egoistyczny, lekkomyślny... Co to jest? – Mężczyzna wskazał obcego. Wystrzał powstrzymał Aleksieja przed odpowiedzią, złapał brata za ramię i pociągnął w kierunku otwartych drzwi, w których prześwicie stał jeden z marynarzy. Biegli w miarę możliwości na tyle szybko, na ile pozwalały im ciężkie butle z tlenem. Aleks ledwo nadążał za resztą, był tu znacznie dłużej i mieszanka w jego akwalungu kończyła się. Wołodia dostrzegł, że brat zwolnił, zatrzymał grupę.
– Trochę przesadziłem – wysapał Aleks. – Przepraszam.
Wołodia sprawdził poziom tlenu w butli brata. Wyjął swój ustnik i podał mu go. 
– Kolejny raz muszę ratować ci tyłek.
Aleksiej nabrał powietrza.
– Ale tak jeszcze nie było – nieudolnie zażartował. 
Ruszyli dalej, co jakiś czas przekazując sobie ustnik.

Podejrzewał, że to, co go dręczyło, te dziwne zamazane kształty pojawiające się i znikające  nim zdążył im się przyjrzeć, były jakimś błędem na poziomie neuronowych przekaźników. Wiedział, że powinien się zbadać, lecz nie miał na to teraz czasu, musiał sprawdzić, którędy do statku dostały się te żałosne i słabe istoty. Zatrzymał się przed wyjściem, komputer znowu zeskanował jego ciało i drzwi natychmiast się otworzyły. Poszedł w ślad za uciekinierami.

Byli już prawie na miejscu, jeszcze tylko jedna komora dzieliła ich od  wyjścia. Wołodia podtrzymywał Aleksa, dzielił się z nim zawartością swojej butli i szedł za resztą zespołu. Zajęty swoim bratem, nie dostrzegł nagłego zatrzymania się grupy i rąk uniesionych do góry. 
– Na ziemię! –  usłyszał rozkaz, wydobywający się z głośnika. Mężczyźni przed nim uklęki, odsłaniając grupę uzbrojonych ludzi. Wołodia wodził wzrokiem po zielonych strojach płetwonurków, lekkich butlach i maskach, jakich jeszcze nie wiedział.
– Na ziemię! – powtórzył się rozkaz, tym razem poprzedzony szczękiem przeładowanego zamka karabinu. Wołodia puścił Aleksieja i obaj opadli na kolana. W tym momencie nikłe światło zgasło, zapanowała ciemność i przeraźliwa cisza. Przerwało ją dziwne klikanie, które Wołodii skojarzyło się z dźwiękiem, jaki mogły wydawać dinozaury. Potem na karabinach zabłysły latarki, a ciszę zakłócił huk wystrzałów. Błękitne światło krzyżowało się z jasnymi, przerywanymi błyskami, a ryk bestii zagłuszał ludzki krzyk. Wołodia pociągnął brata za ramię i wskazując mu jaśniejszą plamę wody, z której sączył się nikły blask słonecznego światła, począł pełznąć w tamtą stronę. Tuż obok upadło ciało pozbawione głowy, Wołodia dostrzegł to tylko dlatego, że upadło akurat w miejscu, na które padało światło latarki z karabinu. Mężczyzna poczuł jakby stalowa obręcz zaciskała mu się na piersi, nie mógł oddychać, panika udzieliła się wszystkim. Pełzli do wody tak szybko, jak tylko mogli, obijali kolana i łokcie o twardą podłogę, a gdy zimna toń zamknęła się nad nimi popłynęli ku światłu.

Strzelał, ciął i szarpał, aż granatowa podłoga pokryła się pomarańczową, jasną plamą z ciepłej i lepkiej krwi oraz ciałami ofiar. Oddychał szybko, zabił wszystkich, ale musiał się jeszcze upewnić, upewnić, że jego pobyt tutaj pozostanie tajemnicą. Zaczerpnął tchu i zanurzył się. Płynął szybko, nad sobą widział już powierzchnię. Wynurzył się pomału, nie jak ktoś, kto pragnie zaczerpnąć tchu, ale jak wodny drapieżnik wypatrujący ofiary. Wokół kłębiło się od ludzi, byli na pontonach, łodziach i w powietrzu w latających okrętach. Yautja zanurkował, miał tylko jedno wyjście – musiał wyrównać szanse, musiał się uzbroić, a potem zabić tylu, ilu zdoła.

3 komentarze:

  1. Dwie rzeczy są nieskończone - wszechświat i ludzka głupota, choć co do tej pierwszej są pewne wątpliwości. ;) Ja bym dodała jeszcze trzecią: zachłanność. Aleksiej od początku zasługiwał na porządnego kopniaka w cztery litery. Jeśli chodzi o resztę postaci to Wołodia szalenie mi się podobał. Zresztą jak kreacje wszystkich tutejszych bohaterów - uwielbiam ten naturalny i charakterystyczny styl w jakim opisujesz postacie. Bardzo podobał mi się też początek, gdzie praktycznie wszystko zamyka się w dialogu. No i fragmenty z przeplataniem akcji - co się dzieje u Aleksjeja, co u reszty, a co u Predatora - uwielbiam takie niebanalne teksty. A otwarte zakończenie - miodzio, zostawia z wielkim niedosytem. Jak na razie mój numer trzy jeśli chodzi o Dekalog. ;)
    Czekam niecierpliwie na kolejna część.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po konkursie na stronie Nowej Fantastyki okazuje się, że niewiele osób lubi takie zakończenia, większość woli wszystko podane na tacy - albo faktycznie za mało danych podałam. Tak czy siak pazerność niektórych przedstawicieli naszego gatunku mnie przeraża, myślę, że taka sytuacja byłaby wielce prawdopodobna. Zakończenie miało być takim "przewrotnym żartem", bo jak sam tytuł głosi, dotyczyło punktu z Kodeksu Honorowego, który mówi, że dla wyrównania szans myśliwy powinien się rozbroić, a mój bohater poszedł się dozbroić.

      Usuń
  2. Zgadzam się ze wszystkim co napisał ( Ann ) Nie rozumiem jak komuś może się nie podobać tak ŚWIETNE " rozdziały " kodeksu honorowego predatorów :3 Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy ^^

    OdpowiedzUsuń