Po trzecie - prawo do trofeum

   Nazywali go Baalem Bez Włosów albo po prostu Bezwłosym, co było zresztą prawdą. Stracił je jeszcze jako młodzik, walcząc na śmierć i życie z bestią, która swymi silnymi mackami mogła w jednej chwili obedrzeć yautjańskiego wojownika ze skóry. On stracił w tym starciu tylko włosy i aż włosy, uszkodzenia były tak duże, że nigdy nie odrosły. Potwornie okaleczony z ledwością uniknął śmierci, lecz zdołał pokonać bestię – wyraźnie pamiętał, jak ostatkiem sił i gasnącej świadomości cisnął włócznią wprost w oko stwora. Potem zapanowała ciemność, ocknął się jakiś czas później, z ledwością mógł unieść dłoń, chciał sprawdzić ranę, lecz bał się jej dotknąć. Yautjańska krew miała to do siebie, że bardzo szybko krzepła, to sprawiło, że nie wykrwawił się na śmierć.
Ból był paraliżujący. Baal leżał na brzuchu twarzą do ziemi, po omacku namacał pojemnik z medykamentami. Z ledwością przekręcił głowę, by widzieć wnętrze pojemnika, wydobył z niego środek znieczulający i zaaplikował go sobie. Po jakimś czasie ból ustał, a on mógł się podnieść. Na polu wali pozostał tylko on i wnętrzności z jego ofiary, po towarzyszu polowania nie pozostał nawet ślad. 
     Bezwłosy często wspominał tamten wypadek i przyjaciela, który kradnąc jego trofeum, popadł w niełaskę i został wygnany. Jak słyszał Baal, zginął później w pojedynku, do którego zmusił go inny wygnaniec. 

      Bezwłosy Baal był już stary, jego skóra straciła dawne barwy a mięśnie siłę, wciąż jednak marzył o jednym wyjątkowym trofeum. Przez lata walki Baal zyskał status Starożytnego, jego zdobycze były nieprzebrane, a potomstwo liczne. Wciąż sprawy wojownik nie zamierzał umrzeć w łożu, nawet jeśli miałby paść na zawał u boku młodej i pięknej kobiety. Tylko chwalebna śmierć z bronią w ręku zapewnić mogła miejsce przy boku boga Paya na wiecznym polowaniu. 

     Baal posadził spory statek na lądowisku przed sadybą swojej najmłodszej żony. Wyłączył silniki, wsparł głowę i przymknął oczy, delektując się cieszą, jaka zapadła. Przed nim znajdował się las, gesty i dziki. Rodzina żony od pokoleń żyła tu z polowań, zbieractwa i handlu z innymi klanami. Na ich ziemi znajdowała się kopalnia, z której pozyskiwano rzadki, szlachetny metal, a czasem trafiały się też drogocenne kamienie. Baal westchnął, nie ma co tak siedzieć, trzeba się z rodziną przywitać. 
Bramy drewnianego grodu otwarły się i na spotkanie ze statkiem wyruszyło kilkunastu mieszkańców, kobiet i mężczyzn z klanu ETA pracujących dla zamożnej rodziny Isartaris, żony Baala. Yautja pospiesznie przemierzyli łąkę i stanęli w półkolu w oczekiwaniu, aż właz statku się otworzy i wyjdzie z niego ich długo nieobecny pan. Wrota ładowni otwarły się i ujrzeli go, takiego jak się spodziewali. Gruba, nosząca ślady licznych potyczek zbroja ukrywała jego ramiona, uda i pierś, przez którą skośnie przebiegał jeszcze łańcuch utrzymujący na plecach cętkowaną skórę jakiegoś groźnego drapieżnika. Skupioną twarz zasłaniała maska, jej twarzowa część była prosta, bez żadnych ozdób czy udziwnień, część czołowa natomiast była prawdziwym mistrzostwem płatnerstwa, każde zagłębienie czy uwypuklenie idealnie dopasowane było do czoła właściciela, a Bezwłosy Baal miał imponującą krezę czołową, najeżoną kostnymi wypustkami. Maska Baala miała jeszcze jeden element budzący podziw wśród patrzących, były to stalowe rurki składające się z zachodzących na siebie części, co nadawało im giętkość. Stalowe włosy błyszczały w słońcu i raniły podczas walki. 
Yautjańczycy cofnęli się o krok, gdy ich pan opuszczał statek. Baal, nie obdarzywszy ich nawet słowem, ruszył ku bramkom grodu. Kobiety i mężczyźni odczekali, aż przekroczy wierzeje i zabrali się za rozładowywanie dóbr, które im przywiózł. 
Za bramą czekała Isartaris ze swymi siostrami; poślubiając ją, Baal poślubił też jej siostry, taki był warunek ich matki – ówczesnej głowy klanu. Isartaris była najmłodsza, ale pozycję przywódczyni zapewniał nie wiek, lecz siła, rozum i płodność. Żadnej z tych cech nie można jej było odmówić, górowała nad siostrami pod każdym względem. 
Baal stanął przed żoną, skłonił się a potem wyprostował się dumnie. 
   – Witaj, dająca życie – przywitał się oficjalną formułką, jego głos zniekształcony przez hełm wywołał falę szeptów wśród przyglądającej się gawiedzi.
   – Witaj, mężu. – Jej głos był czysty i dźwięczny. Baal zaczekał, aż dołączy do nich zarządczyni, kobieta prowadziła za sobą podwładnych, każdy niósł pakunek – podarki dla pięciu żon, każdy oznaczony jej imieniem. Kobiety przyjęły prezenty, część oficjalna przywitania była zakończona. Bezwłosy zdjął maskę i przekazał ją ochmistrzyni, Isartaris uśmiechnęła się, widząc twarz męża, nie lubiła tej maski, bo można było pod nią ukryć wszelkie emocje. Rozległ się dziecięcy pisk i domu na spotkanie z ojcem wybiegła gromadka rozwrzeszczanych dzieci. Bez problemu można było poznać, które są w tym samym wieku. Trzy najmłodsze dziewczynki pobiegły do swych matek i ukryły się za ich nogami, nie widziały jeszcze ojca. Starsze dzieci spokojnie przywitały się, oddając ceremonialny pokłon. Baal przyjął się dzieciom, zawsze był z nich dumy, zaskoczony dojrzał na Isartaris.
   – Gdzie Septi? – zapytał, uświadomiwszy sobie, że w tym domu miał czworo najmłodszych dzieci.
   – Dwa miesiące temu, w nocy, ukąsił go Takta, nie wiedzieliśmy, rano było już za późno, nie mogliśmy nic zrobić – odparła Isartaris.



   – Musisz go zabrać – powiedziała Isartaris, podając mężowi narzędzie do wkręcania. Baal usiłował naprawić zepsute zabawki najmłodszych córek. Po wspólnej, rodzinnej kolacji udał się do sypialni żony, niosąc ich spory kosz. 
   – Zabrać? Kogo? – zapytał, dokręcając uszkodzony uchwyt w drewnianym wiatraczku. – Gotowe – powiedział dumny z siebie i wyciągnął w stronę Isartaris naprawioną zabawkę.
    – Jak to kogo? Namazu oczywiście.
Baal zerknął na nią zaskoczony. 
   – Dlaczego mam go zabierać?
Isartaris usiadła na podłodze obok fotela, w którym siedział jej mąż. 
   – Bo wchodzi w wiek męski i nie może tu dłużej zostać. Poza tym czas pomyśleć o jego przyszłości – odparła. 
   – Namazu...? Jeszcze niedawno był małym chłopcem. 
   – Wiem, że masz wiele obowiązków, ale w chwili obecnej to twój najmłodszy syn. 
   – I tak już raczej zostanie. 
Isartaris uniosła brwi w niemym zdumieniu. 
   – Och, nie patrz tak na mnie. Jestem już stary, dałem z siebie, ile mogłem.
   – Nie chodzi o mnie. Hatszepsut...
 – Daj spokój! Z nią mi się nie uda, choćbym na głowie stanął. – Baal przewrócił oczami na znak beznadziejności podejmowanych wysiłków spłodzenia potomstwa z najstarszą z sióstr Isartaris. 
   – Podjąłeś decyzję? – zmieniła temat, nie chcąc dalej wsłuchiwać jego wymówek. Od dawna wiedziała, że Baal i Hatszepsut nie za bardzo za sobą przebadali. Teraz chciała wiedzieć, w którym z sześciu klanów – w jakie się wżenił – Baal zamierzał osiąść na starość. 
    – Nie. – Odpowiedź była krótka. 
    – Ale...
   – Nie zamierzam jeszcze umierać, Isartaris. Póki co muszę zająć się Namazu, żeby nie skończył jak Tot. Wyobrażasz sobie, że zajął się rolnictwem? Grzebie się w ziemi. – Śmiał się na to wyobrażenie. 
   – Nie wiem, co cię tak śmieszy. To prawdziwa tragedia dla jego matki. Tot, zdaje się, był inżynierem, budował chyba statki? 
   – Tak, między innymi. Teraz mamy o jednego inżyniera mniej i o jednego członka ETA więcej. 
   – To straszne...
   – Eee tam. Nie byłoby takie straszne, gdyby wszyscy mogli się uczyć. 
   – Nauka dla plebsu? Cóż za dziwy pomysł.
   – Dziwny, nie dziwny, ale przynajmniej nie byłoby tragedii, jak jednemu czy drugiemu znudziłoby 
się dotychczasowe zajęcie. 
Zapadła cisza. Bezwłosy Baal zajął się kolejną zabawką, a Isartaris, rozebrawszy się, zaległa na łożu. 
   – Chodź spać – powiedziała układając się wygodniej. 


     Baal obudził się przed południem, w nocy nie mógł spać, już od kilku lat cierpiał na bezsenność. Od pokoleń Yautja próbowali oszukać swoją naturę i żyć w blasku dnia, ale z wiekiem pochodziło im to coraz trudniej. Na swoim statku Bezwłosy nie walczył z tym, spał, gdy był zmęczony i pracował, gdy wypoczął. Leżąc w łóżku, uzmysłowił sobie, że podczas powitania nigdzie nie widział Namazu. Podniósł się z wysiłkiem, po przebudzeniu zawsze miał problem, czuł się zesztywniały. Przeciągnął się więc, wykonał parę skłonów, przysiadów i skrętów tułowia. Gdy tylko poczuł się lepiej, zaczął przerzucać swoje ubrania w poszukiwaniu czegoś, w czym czułby się swobodnie. Siedzący pod drzwiami sługa, wpadł do sypialni zaalarmowany dźwiękami wydobywającymi się z pomieszczenia. Baal odprawił go stanowczym ruchem ręki, nie przywykł do tego, by ktoś usługiwał mu w tak prozaicznej czynności jaką jest ubieranie się. 
Żonę spotkał w dużej sali. Wraz z ochmistrzynią rozprawiła o czymś, lecz zamilkła, gdy tylko on przekroczył próg. Isartaris odprawiła kobietę i podeszła do męża, który przy oknie stanął i w zadumie przyglądał się siedzącej na ścianie za oknem jaszczurce. 
   – Coś cię martwi? – zapytała, kładąc dłoń na jego ramieniu.
   – Nie. Zmęczony jestem. A gdzież to Namazu się podziewa? Bom go chyba wczoraj nie widział? 
   – Na polowaniu jest. Wróci przed wieczorem. – Isartaris przy tym samym oknie stanęła i wsparłszy głowę o ścianę, też się zamyśliła. 

Nagle w holu rozległ się tupot stóp i śmiechy. Baal i Isartaris jednocześnie wyjrzeli przez okno. Dorosłe a niezamężne jeszcze córki pędziły przez plac do bramy, by przez rozchylone wrota zaglądać na lądowisko. W końcu jedna z nich popchnęła skrzydło bramy i raźnym krokiem ruszyła przed siebie, reszta dziewcząt podążyła za nią. 
   – Co się tam dzieje? – zainteresowała się Isartaris. 
Baal wykrzywił zabawnie dolne kły. 
   – Pewnie wypatrzyły mojego ucznia.
   – Masz ucznia i nic nie mówisz?
   – A czym się tu chwalić. – Bezwłosy rozsiadł się przy stole. – Płacą mi za szkolenie go, i tyle... Isartaris?! – Zorientował się, że mówi sam do siebie. 
Isartairs nie czekała na wyjaśnia męża, sama była ciekawa. Wyszła z domu i przemierzyła tę samą drogę co dziewczęta. Za bramą zobaczyła, jak stoją całą gromadą przed statkiem Baala. Przed nimi, osaczony jak zwierzę, umorusany płynami hydraulicznymi, z kluczem w dłoni, stał młody mężczyzna. Był wysoki i smukły, a jego skóra miała jaskrawy żółtopomarańczowy odcień, na grubych, czarnych jak smoła włosach połyskiwały ozdobne pierścienie z wyjątkowo rzadkiego i drogiego czerwonego metalu. 
   – Dziewczęta, co tu się dzieje? – zapytała stanowczym tonem. Córki Baala rozstąpiły się przed nią. 
   – My tylko chciałyśmy obejrzeć go sobie – padło wyjaśnienie. 
   – A cóż on jest... Jarmarczną atrakcją?! – Twardy głos ojca powstrzymał falę śmiechu. Baal spoglądał na córki widocznie zły. Isartaris wykonała dziwny ruch oczami w kierunku młodego mężczyzny. Bezwłosy westchnął. 
   – Żono moja, to jest Ak'tunak, mój uczeń. – Przedstawił umorusanego wojownika, który w tym momencie nie prezentował się najlepiej. Ak'tunak cisnął klucz na ziemię, podszedł do Isartaris i złożył jej głęboki ukłon. 
   – To dla mnie zaszczyt poznać czci godną żonę wielkiego Baala. 
Isartaris pozytywnie zaskoczona spojrzała na męża, Ak'tunak wciąż tkwił w tej pozie. 
Baal nachylił się w jej stronę. 
   – Musisz pozwolić mu się wyprostować, inaczej dopóki nie odejdziesz, będzie tak stał – szepnął. 
   – Och – odparła również szeptem, po czym zwróciła się do młodego mężczyzny. – Dziękuję, mnie również miło jest cię poznać, Ak'tunaku. 
Wojownik wyprostował się, jednak wzroku na nią nie podniósł. Baal odchrząknął. 
   – Co robiłeś? – zapytał. 
 – Sprawdziłem czujniki żyroskopu – odpowiedział Ak'tunak, spoglądając odważnie w twarz mistrza. Isartaris dojrzała dziwny kolor jego oczu. 
   – Dziewczęta, do domu! – zarządził Bezwłosy. – A ty wracaj do roboty.
Wracali wszyscy razem. Córki szły przodem, szeptały coś między sobą, chichotały i co chwilę którąś oglądała się za siebie. Isartaris też obejrzała się dwukrotnie. 
   – Nawet o tym nie myśl – powiedział Baal, widząc trochę rozmarzony wyraz twarzy żony. 
   – Dlaczego nie? To mój obowiązek, muszę znaleźć im męża, a sam wiesz, że nie jest łatwo. 
   – Ale nie jego.
   – Bo co? 
   – Bo cię na niego nie stać.
   – Nie żartuj, jesteśmy tu najbogatszym klanem.
Baal zatrzymał żonę i zarzekał, aż córki się od nich oddalą. 
   – Tu z pewnością. – Zerknął w stronę statku. – Ale tam, skąd on pochodzi, twój majątek nie zrobiłby na nikim wrażenia.
   – Przecież jesteś jego mistrzem, czyli jego rodzina drży cię głębokim szacunkiem i zaufaniem. Powinni być dumni, że chcesz ich syna.
   – Ją chcę?
   – Dobrze... ja. Porozmawiaj z głową ich klanu.
   – Lepiej poszukaj kogoś stąd. 
Isartaris przekrzywiła głowę, jakby spoglądała na marudne dziecko, a nie na własnego męża. 
   – Co jest z jego oczami? – Zmieniła temat. 
   – Nic, to taka rodzinna mutacja. Wszyscy w jego klanie mają czarne tęczówki.
   – To mi nie przeszkadza. 
   – Kobieto, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
   – Podjęłam już decyzję.
   – Nie chcesz takiego losu dla swoich córek, wierz mi - zakończył dyskusję Baal i ruszył przed siebie. 
Isartaris poszła za nim, Bezwłosy czuł jej pałace spojrzenie na swoich plecach i wiedział, że temat nie jest jeszcze zakończony, ale nie chciał wdawać się w szczegóły. To były sprawy klanu Ak'tunaka. 
Przez cały, długi dzień czuł na sobie niecierpliwi wzrok żony. Wiedział, że ciążyły na niej obowiązki, a znalezienie męża dla gromadki dziewcząt nie było proste, zwłaszcza jeśli się miało takie zapędy jak Isartaris.

     Przed kolacją z polowania powrócił Namazu. Baal stał na zadaszonym ganku i przyglądał się powracającym, nieśli ze sobą upolowaną zwierzynę. Było wśród nich kilku młodzieńców, parę dorosłych kobiet i mężczyzn z kasty ETA. Na powitanie przybyłych z domostw znowu wylegli wszyscy mieszkańcy. Bezwłosy wypatrywał pośród tłumu swojego syna i uzmysłowił sobie, że nie wie który to. Stanowczo za rzadko i za krótko bywa w domu. Postanowił, że tu osiądzie na starość, jeszcze tyko jedna wyprawa, dwa może trzy lata. Oby Namazu okazał się pojętym uczniem. Isartaris stanęła obok niego, chyba dostrzegła konsternację na jego twarzy. 
   – Namazu! Podejdź tu i przywitaj się z ojcem – krzyknęła w stronę tłumu. 
Przed szereg wysunął niezbyt wysoki i korpulentny chłopak. Baal zmierzył go wzrokiem, młodzik wyglądał jak wyciosany z pnia i taką miał dokładnie figurę. Bezwłosy powiódł wzrokiem po siostrach Isartaris i od razu rozpoznał, z która spłodził tego chłopaka.
Dzieciak to skóra zdjęta z matki, nawet ta figura kloca. Cóż – pomyślał Bezwłosy – to, że piękny nie jest, nie oznacza, że nie może być świetnym wojownikiem. Ale faktycznie, chyba przyda mu się pomoc, lepiej żeby był bezbłędny.
     Baal poszedł z synem do domu, chciał z nim porozmawiać, a Isartaris stała jeszcze przez chwilę na zadaszonym ganku, po czym poszła do statku męża. Była uparta, a gdy raz powzięła jakąś decyzję, to trudno było ją od niej odwieść. Szybkim krokiem przemierzyła dzielącą ją od statku odległość i bez skrępowania weszła na pokład. Była tu tylko raz, zaraz po tym jak została żoną Baala i nie pamiętała już za bardzo układu pomieszczeń. Wiedziała, że zaraz za włazem była śluza, a za nią na prawo kokpit, a na lewo... Stał tam, a właściwie kucał, jakby chciał usiąść na niewidzialny krześle; w wyciągniętych przed siebie rękach trzymał ciężarki. Napięte mięśnie drżały z wysiłku, a na ciele widać było połyskujący pot, musiał katować się tak od jakiegoś czasu. Isartaris odchrząknęła, bo Ak'tunak, stojąc tak z zamkniętymi oczyma, zupełnie się zauważył jej przybycia, tak jej się przynajmniej wydawało. Ak'tunak odstawił ciężarki, wyprostować się i znów oddał jej pokłon. 
   – Możesz się wyprostować i spojrzeć na mnie – powiedziała. Zrobił, jak mu kazała. – Może przyszedłbyś do nas na kolację? – zapytała. 
   – Nie mogę. Baal będzie zły, kazał mi tu siedzieć aż do naszego odlotu.
   – Jeśli nie przyjdziesz, to ja będę niezadowolona – powiedziała tonem
stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu. Efekt był taki, jak się spodziewała. Ak'tunak ponownie się skłonił i odparł.
   – Przyjdę na pewno. 
   – Za dwie godziny. 

     Największa sala w domostwie Isartaris dawno nie była tak gwarna. Przy długim, zastawionym wszelkimi potrawami stole siedzieli wszyscy członkowie jej klanu. Ściany wykonane z grubych, ciosanych bali oświetlały lampiony imitujące światło ognia, które raz przygasało, a raz płonęło jasnym światłem. Isartaris, jako głowa klanu, siedziała obok męża, dalej jej siostry i ich dzieci. Wszyscy czekali na jej znak, nikt nie odważył się po jedzenie sięgnąć bez jej zgody, a ona też czekała. Do sali weszła ochmistrzyni.
   – Przyszedł Ak'tunak – zadenuncjowała go.
  – Niech wejdzie – odparła Isartaris. Baal zmierzył ją zimnym spojrzeniem. – Nie wypada, by sam tam siedział – wyjaśniła. 
Gdy Ak'tunak wszedł do sali, zapadła cisza. Wszyscy oderwali się na chwilę od rozmów, które toczyli i przyglądali się niespodziewanemu gościowi. Isartaris z zadowoleniem stwierdziła, że Ak'tunak dobrze przygotował się do wizyty w jej domu. Miał na sobie miękką zbroję z grubej, tłoczonej skóry, która ukrywała całe plecy i pierś. Ramiona i biodra okrywały grube pasy z takiej samej skóry ozdobione nitami z metali szlachetnych. Napierśnik i wysokie nagolenniki zdobił motyw roślinny z tego samego czerwonego metalu, z którego wykonano pierścienie na włosy. 
Młody wojownik miał trochę spłoszone spojrzenie, chyba nie przywykł do takiego zainteresowania. 
   – Siadaj! Co tak stoisz? – zawołał go Baal niezbyt zachęcającym tonem. Wiedział do czego dąży jego żona i nie był zadowolony. Nie żeby miał coś do Ak'tunaka, bo naprawdę go lubił, ale znał też jego matkę i to ona była głównym powodem niechęci do pomysłu Isartaris. 
Młody wojownik zasiadł na jedynym wolnym miejscu na przeciw Isartaris, obok Namazu. Baal wykrzywił się: „No, to teraz oczu od talerza nie oderwie, biedaczek”. Myślał o uczniu. 
     Isartaris dała znak do rozpoczęcia posiłku. Znowu zrobiło się gwarno. Żona Baala przyglądała się raz Namazu, raz Ak'tunakowi. Na pierwszy rzut oka widać było, który z nich jest już dojrzały. Skóra Namazu była słabo wybarwiona, w porównaniu z Ak'tunakiem wręcz blada. 
   – Powiedz, jak ci się widzi moje domostwo? – zapytała Isartaris. Baal omal się nie zakrztusił. Ak'tunak zerknął na nią. 
   – Ładnie tu – powiedział niezbyt głośno. 
   – Ładnie?! – zakpił Namazu. – Tylko tyle?
Ak'tunak, nie patrząc na niego, potwierdził. 
   – Tak, ładnie. 
Namazu uśmiechnął się, zerknął na Isartaris i zapytał, tym razem bez drwiny.
   – To może zamiast siedzieć na statku zamieszkasz u nas? Matka Isartaris na pewno się zgodzi. Co ty na to, Matko? – Namazu jakby znał jej intencje. Isartaris nalała mężowi wina, potem sobie, a potem wyciągnęła dłoń, w której trzymała dzban w stronę Ak'tunaka. 
   – Nie mam nic przeciw. – Uśmiechnęła się. Młody wojownik zerknął niepewnie na swojego mistrza. Nie chciał go urazić, ale jeszcze bardziej obawiał się urazić jego żonę.
   – Jeśli mistrz się zgodzi... – odparł. 
Baal Bez Włosów odstawił swój puchar, z którego zdążył wypić już całe wino. 
   – Dzisiaj wrócisz na statek, a jutro pomyślimy, gdzie cię ulokować – odparł. Miał nadzieję, że to załagodzi zapędy Isartaris przynajmniej do momentu, aż powie jej, dlaczego swatanie ich córek z kimkolwiek z klanu Czarnookich nie jest dobrym pomysłem. 

     Po kolacji Isartaris była w wyśmienitym humorze. Szykując się do snu, nuciła sobie cicho. Baal siedział już w łóżku i przyglądał się żonie. 
   – Nie ciesz się tak, bo nie masz z czego – rozpoczął rozmowę ponurym. Teraz widział, że źle zrobił, nie mówiąc jej tego od razu. Isartaris wtarła we włosy pachnący kwiatami balsam i zajęła się twarzą. 
   – Jak to nie? Jestem o krok bliżej niż w południe. 
   – W ich klanie wszyscy mają czarne oczy. 
  – Wiem, mówiłeś mi – odparła, przysuwając się bliżej lustra, by wyjąć soczewki z oczu, ich konstrukcja umożliwiała widzenie barw. 
   – Ale nie powiedziałem ci, jak to osiągają. 
   – Mówiłeś. To rodzinna mutacja. 
   – Która przejawia się raz na kilka poczęć.
Isartaris skrzywiła się.
   – No, myśl – powiedział Baal, widząc, że coś wreszcie zaczyna do niej docierać. 
   – Ale powiedziałeś, że wszyscy... To chyba czegoś nie rozumiem. 
   – Matka Ak'tunaka urodziła pięciu synów i tylko on jeden miał tę mutację, on i jego dwie siostry. 
   – A reszta?
   – Reszta była normalna. Oni pozbywają się tych, którzy nie pasują do wizji tej kobiety. 
   – Zabijają ich?!
  – Nie. Kastrują bez różnicy na płeć. Chłopcy służą w ich małej armii, a dziewczęta usługują pełnoprawnym członkom klanu. 
   – Dlaczego się na to godzą? Czemu nikt nie zrobi z tym porządku?
  – Bo nikt nie chcę się mieszać w wewnętrzne sprawy tej rodziny. Poza tym któż miałby to zrobić? Oni sponsorują badania naukowe, wyprawy łowieckie, nawet akademię, w której szkolili się nasi starsi synowie. Ak'tunakowi nie mam nic do zarzucenia, to dobry chłopak, posłuszny, może nawet trochę za bardzo. Ale nie oddam mu córki, nie chcę, żeby moje wnuki pozbawiono praw tylko dlatego, że nie spełniły czyichś oczekiwań, bo urodziły się normalne. 
Isartaris milczała, ciężko było jej uwierzyć, że można tak potraktować własne dzieci. Taka zbrodnia w najwyższy kręgach. 
   – A co Ak'tunak o tym myśli? Rozmawiałeś z nim? Jakie jest jego...
   – Isartaris, daj spokój. Cóż on może myśleć? Dla niego to normalna kolej rzeczy. 
   – Może nie chce tam wracać?
   – On ma tylko dwa wyjścia: słuchać matki albo zginąć na ławach. Do tego drugiego ja mam nie dopuścić, a co do pierwszego... Tak kobieta zabiła własne siostry, by przejąć rządy. Fakt, że nigdy jej niczego nie udowodniono, ale gdy mnie zatrudniała, powiedziała, że śmierć jej sióstr była dobrze zaplanowanym wypadkiem. Jeśli jakimś cudem udałoby ci się go przekonać do pozostania tu, to gwarantuję, że ona osobiście zapukałaby do twoich bram. 
Zapanowała cisza, żona Baala próbowała poukładać sobie wszystko, czego się dowiedziała, a Bezwłosy tworzył już sobie w głowie plan szkolenia Namazu. 

     Ak'tunak wrócił na statek, tu czuł się dobrze. Przeszkadzał mu harmider w domu Baala i jednocześnie fascynowały go stosunki rodzinne tego klanu, zwłaszcza Isartaris tak różna od jego matki. Wszyscy w tej rodzinie zwracali się do niej Matko, nawet dzieci jej sióstr. Przed snem maluchy uściskały ją, a ona gładziła je po głowach i życzyła im dobrych snów. Było w niej coś, co go fascynowało pociągało i... Potrząsnął głową, odganiając od siebie myśli, które nie powinny w niej zagościć i poszedł spać. 

     Świt przywitał wszystkich poranną mgłą. Mikroskopijne kropelki osiadły na wszystkim, co znajdowało się na zewnątrz. Zdobiły rośliny i uwydatniały cieniusieńkie wici snute przez drapieżne owady. Namazu spał w najlepsze, gdy do jego pokoju z impetem ktoś wpadł. Rycząc, bez cienia delikatności wyrwał go ze snu. Oszołomiony Namazu jęczał ciągnięty brutalnie za ramię, Baal nic sobie z tego nie robił. Isartaris wyszła ze swej sypialni zaalarmowana panującym w domu harmidrem, inni członkowie rodziny też wyszli sprawdzić, co się dzieje. Namazu szarpał się, próbując uwolnić ramię ze stalowego uścisku ojcowskiej dłoni. Isartaris podeszła do okna. Na placu przed domem w opadach drobnego deszczu, który akurat zaczął padać, stał Ak'tunak. Miał na sobie jedynie przepaskę na biodrach, a w dłoniach trzymał dwa długie drewniane, ćwiczenie kije. Isartaris otworzyła okno, by móc lepiej słyszeć. Baal wyprowadził zszokowanego Namazu i zaprowadził przed Ak'tunaka. 
   – Zobaczymy, co umiesz – powiedział i skinął w stronę ucznia. Ak'tunak cisnął jeden z kijów w Namazu. 
Zdezorientowany chłopak nie zdołał go złapać. Uczeń Baala przyjął pozycję wyjściową. 
   – Do pierwszej krwi! – krzyknął Bezwłosy. Isartaris zacisnęła pięści. 
  – Ale jak do krwi? – burknął Namazu, spoglądając na tempo zakończony kij. Ak'tunak przypuścił atak, zadał Namazu tylko jeden cios prosto w twarz. Syn Baala upadł na plecy. 
  – To niesprawiedliwe! – krzyknął, splunąwszy krwią.
  – Ak'tunak wygrał! – oznajmił Bezwłosy. – Powinieneś zawsze być gotowy do odparcia ataku – zwrócił się do syna. – Jeszcze raz. Namazu, przyjmij pozycję. Nogi szerzej, bo zaraz znowu wylądujesz w błocie. Dobrze. Start! 
Tym razem to syn Baala zaatakował, chciał uderzyć przeciwnika w twarz. Ak'tunak sparował uderzenie górą kija, po czym drugim końcem od dołu walnął Namazu w brzuch, gdy ten zgioł się z bólu w pół, poprawił mu ciosem w plecy. Chłopak znowu wylądował w błocie. Baal stanął nad nim, zaklikał niezadowolony. 
   – Nie naśladuj go i nie atakuj bezmyślnie. Jeśli nie wiesz, jak silny jest twój przeciwnik, spróbuj go najpierw wyczuć. – Wyciągnął rękę do syna, by pomóc mu wstać. – Spróbuj go chociaż trafić. Nie przejmuj się tym, że jest od ciebie lepszy. Paruj ciosy, a gdy wyczujesz moment, uderz. 
Namazu pokiwał głową na znak, że rozumie wskazówki ojca. Teraz nie atakował bezmyślnie, pozwolił, by to Ak'tunak przejął inicjatywę i udało mu się nawet zablokować parę ciosów, ale potem uczeń ojca zwiększył tempo i Namazu nie był w stanie za nim nadążyć. Ak'tunak obił go boleśnie. Isartaris przyglądała się uważnie, obok niej stała biologiczna matka Namazu. 
   – Wystarczy! Wiem to, co chciałem. Ak'tunak pokaże ci teraz kilka ciosów, będziecie ćwiczyć razem. 
Baal wrócił do domu, pozostawiając ich na placu. Isartaris czekała, aż do niej podejdzie. 
   – Narobiliście takiego rabanu, że omal serce mi nie stanęło – powiedziała. Baal zbył ją machnięciem ręki. 
   – Piszczy jak mała panienka. 
   – Bo go wystraszyłeś. 
Bezwłosy spojrzał na żonę z posępną miną. 
   – Bo było mu za dobrze. Na razie zostaniemy tu, potem wyruszymy na areny.

     Od tego dnia każdy poranek wyglądał tak samo: wstawali o świcie; ćwiczyli to, co nakazał im Baal; robili przerwę na posiłek i odpoczynek; po nim biegli gdzieś w las, wracali po dwóch, trzech godzinach; znowu odpoczywali; jedli i znowu ćwiczyli. Baal był wymagającym nauczycielem. Isartaris przyglądała się uważnie poczynaniom młodych adeptów i nie podjęła więcej próby zwerbowania Ak'tunaka. 
A później, zgodnie z zapowiedzią Baala, wszyscy trzej odlecieli. Czasami jeszcze Isartaris wspominała Ak'tunaka, zwłaszcza w chwili, w której wydawała starsze córki za mąż, ale po dziesięciu latach obraz tego młodego wojownika zatarł się w jej pamięci i pozostało jedynie uczucie jakiegoś dziwnego braku, oczekiwania. W końcu przestała też czekać na wiadomość od męża. 



      Namazu czekał przed statkiem na Ak'tunaka, który spóźniał się już dwie godziny, co mu się nigdy nie zdarzało. Syn Baala bardzo się zmienił od chwili opuszczenia domu matki. Nie był już niskim chłopcem, choć figura kloca wciąż mu została. Teraz cały był wielki i umięśniony. Baal co roku musiał zamawiać dla niego zbroję, gdy zaczął dojrzewać i rosnąć. W końcu proces ten się zakończył i Bezwłosy odetchnął z ulgą, bo mogli w końcu opuścić rodzinną planetę i udać się na łowy do odległych, nieuczęszczanych światów. 
      Z pomiędzy drzew wyszedł Ak'tunak, w dłoni niósł worek, nie wyglądał, jakby musiał stoczyć jakiś wyjątkowo ciężki bój. Zauważywszy Namazu, podszedł do niego. Syn Bezwłosego był od niego wyższy o głowę. 
    – Co tak długo? - Głos Namazu był niski, jakby rodził się w gdzieś w jego brzuchu, a nie wydobywał się z gardła. 
   – Czekałem na dogodny moment – odparł Ak'tunak i zwrócił swoją zamaskowana twarz w stronę odległej równiny, z której wracał. Namazu znowu nie miał biohełmu, w tym obcym dla nich otoczeniu kompletnie nic sobie nie robił z faktu, że skład atmosfery był tu inny niż na ich planecie. Może nie był dla nich trujący, ale Ak'tunak czuł się tu jak pijany. 
   – Odurzysz się – stwierdził, nie spojrzawszy nawet na syna Bezwłosego. 
Namazu rozprostował kły, były znacznie większe od przeciętnych, i podrapał się po idealnie gładkim czole, którego nie zdobiły żadne wypustki. Przy zielonej skórze pokrywającej całe ciało, gładkie, czerwone czoło rzucało się w oczy. 
   – Cha, cha, cha, już się odurzyłem, bo czekam tu na jednego pajaca, który spóźnił się na nasze miłosne spotkanko. Może go widziałeś? – Zastąpił Ak'tunakowi drogę do statku. 
   – Bardzo śmieszne – odparł właściciel czarnych oczu i spróbował wyminąć wiecznie nachalnego Namazu. 
 – Pomogę ci – powiedział syn Baala i wyrwał tobołek z dłoni Ak'tunaka, który nie zdążył nawet zareagować. Peszyły go dziwnie, przyjacielskie gesty Namazu, bo wiedział, że ten za nim nie przepada, co syn Baala nie omieszkał wielokrotnie udowodnić. Wyrwawszy wór z trofeum, Namazu skierował się do statku. 
   – Gdzie jest mistrz? – zapytał Ak'tunak, idąc za Namazu.
   – A co? Potrzebujesz jego wsparcia? Stary śpi.
   – Nie powinieneś tak o nim mówić. To twój mistrz i ojciec.
  – I jest stary, dlatego tak często śpi, jak małe dziecko. Chcesz go poniańczyć? Chyba już dość mu się podlizywałeś. Bez przerwy gada o tobie: Ak'tunak to, Ak'tunak tamto, Ak'tunak robi to tak, spójrz na Ak'tunaka. A ja przecież ciągle patrzę – dokończył i odwrócił się. Przez chwilę mierzył towarzysza spojrzeniem z dziwnym uśmieszkiem na twarzy, który sprawiał, że uczniowi Baala zrobiło się gorąco. Miał szczerą ochotę zatrzeć ten uśmieszek z jego gęby, ale Baal zabronił im walki po incydencie na ich planecie. Obaj omal się wtedy nie pozabijali, do dziś mieli blizny po tamtej walce. Namazu ciągle prowokował Ak'tunaka, chyba bawiły go słowne potyczki z nim. Czasami przechodząc obok, Namazu szturchał go albo stawał zaraz za nim i, pochylając się, szeptał mu do ucha przeciągłe „buuuu”. Ak'tunak znosił cierpliwie te zaczepki i tłumaczył je sobie zazdrością syna o ojca. Namazu jednak wcale nie zabiegał ani o uznanie Baala, ani o jego uwagę. Robił co prawda wszystko, co kazał mu Bezwłosy, ale robił to po swojemu, często z innym skutkiem niż zamierzony. 
   – No, to skoro zdobyłeś swoje trofeum – powiedział syn Baala, wciskając worek z powrotem w ręce właściciela – to możemy wynosić się z tej zapadła dziury. 
   – A ty nie chcesz trofeum? – zapytał Ak'tunak. 
  – Wezmę sobie twoje – zażartował Namazu, ale widząc minę Ak'tunaka, dodał. – Wystarczy mi to, co mam i blizna, którą mi zafundowałeś. Będę wciskał pannom historię o tym, jak stoczyłem niebezpieczny bój ze śmiertelnie groźną morską istotą, której ciało nie ma szkieletu i rozpada się zaraz po jej śmierci. 
Ak'tunak spoglądał na niego z niedowierzaniem, ale domyślał się, że syn Bezwłosego jest w stanie to zrobić. 
   – Muszę porozmawiać z mistrzem. – Ak'tunak zignorował głupie gadanie syna Baala.

     Bezwłosy faktycznie spał w swojej kajucie. Ak'tunak pochylił się nad nim i w ciszy przyglądał się jego poruszanej płytkim oddechem piersi. Przez ostatnie lata Bezwłosy Baal bardzo się postarzał, jego uczeń wyraźnie dostrzegał zmiany, jakie w nim zaszły. Stary wojownik tracił siły, był jednak na tyle uparty, że ciągle odwlekał powrót do domu. Jego uczniowi to nie przeszkadzało, chociaż czasami wolałby być z dała od nachalnego syna swego mistrza.
Ak'tunak potrząsnął lekko bladym ramieniem Baala, stary łowca otworzył oczy, spojrzał na ucznia i znowu zasnął.
   – Mistrzu, musisz coś zobaczyć - ponaglił go Ak'tunak.


      Wszyscy trzej stali przed gniazdem – dziwacznym tworem z błota i śliny zamieszkujących je istot. Baal już niejednokrotnie widział taką budowlę, ale ta była znacznie mniejsza. 
   – Czy to jest...?
   – Gniazdo Sempr - Ak'tunak dokończył pytanie Namazu. 
   – Tak – potwierdził Baal. – Ale jakieś małe i wygląda na opuszczone. 
   – Przeprowadziły się? – zapytał Namazu, usiłując przeskanować opustoszałe gniazdo. 
  – Nie, raczej wymarły. Pewnie w nowym miocie na świat nie przyszła żadna królowa albo nie było nosicieli i kolonia wyginęła. Życie Sempry jest krótkie – wyjaśnił Baal, spoglądając rozmarzonym wzrokiem jakby przez ściany gniazda.
   – Ale przecież niedaleko żyje tubylcza kolonia – stwierdził Ak'tunak.
   – Nie wszystkie istoty nadają się na nosiciela.
   – Nie da się zajrzeć do środka, skaner niczego nie wykrywa. - Namazu uparcie starał się dojrzeć wnętrze gniazda.
   – Dlatego wkraczanie tam jest takie niebezpieczne, a trofeum z królowej przynosi najwyższą chwałę łowcy, któremu uda się je zdobyć – powiedział Baal, uważnie przyglądając się okolicy w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów niebezpiecznych istot, które stworzyły obserwowane przez nich gniazdo. Rój znajdował się na płaskim terenie usianym wysokimi skalnymi kolumnami. Bezwłosy poszedł do syna.
   – Wracamy na statek – powiedział, uruchamiając kamuflaż. – Ak'tunaku, ty zostaniesz tutaj. Obserwuj. Tylko tyle. Nie podejmuj żadnych działań, dopóki nie wrócimy. Zrozumiałeś?
Uczeń przytaknął ruchem głowy, po czym zniknął ukryty za kamuflażem. Baal poszedł przodem, Namazu za nim. Szli w milczeniu, mimo że Namazu aż się cały gotował, w końcu nie wytrzymał, nabrał powietrza i już miał zadać pytanie, gdy ojciec uprzedził go, odpowiadając na nie.
   – Nie jesteśmy przygotowani na walkę z Semprą, a podejrzewam, że królową wciąż jest w środku. 
Namazu zatrzymał się lekko zaskoczony. 
  – Skąd wiesz? – zapytał, ponawiając marsz i krocząc za ojcem, stawiał stopy tak, by przypadkiem nie zadeptać jego śladów. Miał taki dziwny, irytujący Baala zwyczaj. 
  – Bo tu nie ma zwierząt. Trzymają się z daleka, bo nie czują się tu bezpiecznie – wyjaśnił Bezwłosy. – Musisz obserwować i wyciągać wnioski, a nie tylko walić na pałę. Zabierzemy ze statku zbroję i broń odporną na ich kwas i wrócimy.
   – Chcesz ją upolować?
   – Nie. Ty chcesz ją upolować.
   – Ja! W życiu.
Baal zatrzymał się gwałtownie, niespodziewanie odwrócił się i zdzielił syna w łeb.
   – Mam dość twoich wykrętów. Jesteś krnąbrny, leniwy i stronisz od obowiązków. Jeśli myślisz, że uda ci się tak przejść przez życie, to się mylisz. Twoi starsi bracia zrobili, co do nich należało albo zginęli, ale nie przysparzali swoim matkom zmartwień. A ty co powiesz swojej, że ci się nie chciało? To wielka szansa, zwłaszcza że w gnieździe nie ma robotnic. Taka szansa może ci się już nie trafić. Zamiast biadolić, doceń ten fakt. – Zakończył Baal i z głośnym warknięciem odwrócił się od syna, by ponowić przerwany marsz. Namazu zacisnąwszy pięści, poszedł za nim. Wcale nie potrafił docenić zaszczytu, którym postanowił obdarzyć go ojciec. Znał zagrożenie i wolał w miarę możliwości go unikać. Nie miał ambicji jak Ak'tunak, nie pragnął sławy jak ojciec i bogactw jak Matka Isartaris, wystarczył mu c'ntlip i jakąkolwiek chętna kobieta. 

     Ak'tunak siedział zamaskowany kamuflażem w cieniu jednej z kolumn. Czerwona ziemia wokoło kontestowała z wyblakłą szarością gniazda. Wojownik nie poruszył się niecierpliwie i nie zmienił pozycji od momentu, w którym zasiadł w tym miejscu. Gniazdo wyglądało jak ogromne kłębowisko twardych ścięgien poprzyczepianych do ziemi i rozciągniętych między skalnymi kolumnami. Ak'tunak wiedział, że jego budowa i skład chemiczny zapewniają idealną temperaturę do składania i przechowywania jaj. Sempry były bardzo niebezpieczne i cechowały się wyjątkową agresją. Uczeń Bezwłosego rozważał, skąd wzięły się tutaj te stworzenia i niepokoił go ten fakt. Po długim wyczekiwaniu w końcu powrócił mistrz. Ak'tunak widział, że przygotowali się do walki i nie dziwił go fakt, że Baal wolał zabrać ze sobą syna niż jego. 
Bezwłosy kazał mu zostać na miejscu i czekać, gdyby nie wrócili, miał zabrać statek i wrócić do domu. Ak'tunak przyglądał się im, gdy wkraczali do tego niebezpiecznego świata. 

     Baal uruchomił noktowizyjne spektrum zaraz po przekroczeniu wejścia. Nad podłożem unosił się cięższy od powietrza gaz, wyraźnie było widać, jak się kotłuje pod stopami z każdym ich krokiem. Szli głównym korytarzem, który niechybnie prowadził do komory lęgowej, gdyby wszystko było normalnie, to miejsce powinno być pełne Sempr pilnujących przejścia wybudowanego specjalnie dla królowej. W gnieździe było też wiele mniejszych i węższych korytarzy, ale te dla łowców w zbrojnych były zbyt ciasne – żaden z nich nie zhańbiłby się pełzaniem na czworaka. Bezwłosy w pełnej gotowości szedł przodem, był skupiony i zwarty, gotowy, by w każdej chwili odeprzeć ewentualny atak. Namazu znowu szedł za ojcem, nie bał się, raczej odczuwał pewien dyskomfort związany z klaustrofobicznym wyglądem tego miejsca. Podobnie jak ojciec był gotów do walki, korytarz prowadził prosto, nie zakręcał, nie wnosił się ani nie opadał. Na jego końcu widać było tylko ciemność. Dla istot pozbawionych oczu ten fakt nie stanowił żadnej przeszkody, gdyby tu były, już dawno by ich zaatakowały. Dotarli w końcu do komory lęgowej, po jednej stronie pełno było w niej jaj, ale wyglądały dziwnie, jakby wyschły. Namazu kucnął obok jednego i za pomocą skanera zajrzał do środka. 
   – Puste – szepnął. 
Bezwłosy spoglądał w przeciwległy kąt.
   – Bo nie zostały zapłodnienie – również szepnął. – Znosiła żywe jaja dopóki trwał cykl, zapewne nie wykluła się z nich nowa królowa, a stara nie dopuściła do siebie żadnego z samców. Chyba jest już bardzo stara – dokończył. 
Namazu zerknął na ojca a potem na miejsce, w które spoglądał Bezwłosy. Na ziemi leżała królowa Sempr. Za czasów swej młodości musiała wzbudzać strach, była ogromna, ale wyraźnie już stara. Głowę zwieńczona pokaźną koroną wsparła na wielkim skalnym bloku leżącym na ziemi, długie nogi podwinięte miała pod ciało, które otuliła ogonem, jakby to miało ją ogrzać. 
„Dziwny widok”. Pomyślał Baal, podchodząc bliżej. Ciało królowej nosiło liczne blizny, a część jej kostnej korony była odcięta w dosyć charakterystyczny sposób, ubytek tworzył znak „V”. 
   – Kat'satu – przemówił Bezwłosy. Królowa jak by znała dźwięk imienia, które nadali jej łowcy. Podniosła głowę i skierowała pysk w stronę wypowiadającego je wojownika. Ojciec Namazu wyciągnął włócznię przed siebie, trzymał ją w wyprostowanej ręce, a potem odłożył na ziemię, to samo zrobił z działkiem. Namazu podszedł do niego wzburzony zachowaniem ojca. 
   – Co robisz!? Oszalałeś? Chcesz z nią walczyć bez broni?! – wykrzyknął. – Jest stara, ubijmy ją i wynośmy się stąd. Po co ten cały cyrk?
   – Należy jej się szacunek.
Namazu prychnął wściekłe, znad jego ramienia wystrzeliło ku górze działko plazmowe. 
   – Nie! – krzyknął ojciec, uderzywszy syna odzianą w stalową rękawicę pięścią. Namazu zachwiał się, cios był na tyle mocny, że na chwilę go zamroczyło. Królowa Sempr zasyczała ostrzegawczo. 
   – Nie zasługujesz na ten zaszczyt – oznajmił Bezwłosy z pogardą w głosie. – Odejdź stąd, swoją hańbę zmyjesz później i zrobisz to tak, jak ci każę. – Odwrócił się od syna, wydobył dwa dyski i stanął na przeciw królowej. Sempra poruszała głową z boku na bok, wyczuwała niebezpieczeństwo i bardzo dobrze znała zapach łowców. Baal cisnął jednym dyskiem, broń przeleciała obok królowej zatoczyła łuk i, wracając, zraniła ją w bok ciała. Sempra zaryczała wściekłe. Baal był gotów, nagle wygiął się dziwnie do tylu, wyjąc z bólu. Jego brzuch wydął się, a potem skóra pękła pod naporem włóczni powoli przeszywającej jego ciało. Namazu z premedytacją przebijał ciało ojca jego własną bronią, z premedytacją robił to tak powoli.
   – Mam... cię... już... dość - szeptał ojcu do ucha, cedząc każde słowo. – Tę starą żmiję zabiję sam, a ty przywitał się wreszcie ze swoim bogiem. 
Baal upadł na kolana, nigdy by nie przypuszczał, że jego własny syn może zechcieć podnieść na niego rękę. Zamknął oczy. Takiej hańby nawet śmierć nie zmyje. Namazu będzie przeklęty po wsze czasy. Namazu otworzył ostrza nadgarstkowe, chciał dobić ojca. Coś mocno szarpnęło go w bok, pochylony nad ziemią Baal w mgnieniu oka oddalił się od niego, twarda skała uderzyła go w plecy tak, że nie mógł złapać oddechu. 
Bezwłosy podniósł się, dobrze znał charakterystyczny dźwięk jaki wydawał szybko poruszający się ogon Sempry, to sprawiło, że zdołał uniknąć tego ataku, jednak Namazu nie był doświadczony w walce z tymi istotami. Baal uzmysłowił sobie, że źle zrobił, zabierając ze sobą syna, chciał mu pomóc a... Odskoczył do tylu, unikając kolejnego ciosu, tym razem skierowanego w niego. Nieświadomie Namazu ułatwił królowej zadanie, raniąc ojca, wystawił go na jej ataki. Sempra będzie się kierowała zapachem jego krwi. Bezwłosy rzucił oboma dyskami naraz, nie chybił, bo nigdy nie chybiał, jednak rany zadane tą bronią były powierzchowne. Stara królowa nauczyła się unikać lecącej broni. Bezwłosy musiał pozbyć się włóczni z własnego ciała, a jedynym sposobem na to, było przyciągnięcie jej całej przez ranę. Ręce mu drżały, pot wystąpił na czoło, a całe ciało ogarnęła fala gorąca. Pociągnął mocno i opadł na kolana, omal nie tracąc przytomności. Odetchnął kilkakrotnie, cały czas nie spuszczając królowej z oczu, która wściekłe wychowała ogonem, ale nie atakowała, jakby czekając, aż jej przeciwnik będzie w stanie podjąć walkę. Baal pociągnął ponownie i zawył, jeszcze tylko jeden raz... szarpnął. Włócznia przeszła przez ciało i opadła na ziemię, opuszczona przez drżące ręce wielkiego wojownika. Dźwięk stali spadającej na skalne podłoże, wzniecił kolejną fale wściekłości królowej, kłapiąc zajadle paszczą, przypuściła atak. Baal zebrał się w sobie, biegnąc, strzelał do niej z mini wyrzutni strzałek nadmiernych. Drobne pociski nasączone były neurotoksyną i wywoływały miejscowy paraliż mięśni. Królowa poczęła utykać na jedna nogę, Bezwłosy wykorzystał ten fakt i cisnął po raz kolejny dyskiem. Wirująca broń mknęła prosto w pierś królowej, Baal nie chciał uszkodzić cennego trofeum. Szybkość i inteligencja starej Sempry zaskoczyła nawet tak doświadczonego wojownika jak Bezwłosy. Królowa słysząc nadlatujący dysk, przypadła płasko do ziemi, broń utkwiła w skalnej kolumnie za nią. Podniósłszy się, Sempra ruszyła do ataku, wyczuwała łowcę. Bezwłosy skoczył w lewo, unikając jej długiego ogona, wciąż sparaliżowane mięśnie spowalniały ją i dawały łowcy czas na podjęcie działań. 

     Ak'tunak wsłuchiwał się w panującą ciszę, czasami odrywał wzrok od wejścia do gniazda i przyglądał się poruszanym lekkim wiatrem trawom. Kępki tych roślin rosły gdzieniegdzie dopełniając tego prawie pustynnego krajobrazu. Łowca czekał cierpliwie, czasami dobra okazja trafiała się po wielu godzinach, cierpliwość była cechą dobrego myśliwego. Kopułą gniazda wstrząsnął wybuch, Ak'tunak zerknął na chmurę pustynnego kurzu i dymu unoszącą się z wiatrem i powrócił do przeglądania się trawom. Baal nie byłby zadowolony, gdyby się wtrącił do walki, miał tu czekać i to właśnie zamierzał uczynić. 

     Namazu przyglądał się walce, którą toczył jego ojciec. Stary wojownik opadał już z sił, jego ruchy nie były tak szybkie jak na początku i z ledwością unikał kolejnych ataków królowej. Ratował go jedynie fakt, że postrzelił ją kilkakrotnie strzałkami zawierającymi środek paraliżujący. Namazu domyślał się, że specyfik nie będzie działał długo, chciał to trofeum, ale jeszcze bardziej chciał się uwolnić od protekcji ojca. Z działka wycelował w Semprę zajętą atakowaniem starego Yautjańczyka i wystrzelił. Pocisk błękitnej plazmy poszybował wysoko, prosto w kopułę. Zdezorientowany Namazu wycelował jeszcze raz – i tym razem pocisk ominął cel. Podczas upadku wysięgnik, na którym umieszczone było działko, wykrzywił się, uniemożliwiając precyzyjne strzelanie. Te dwa niecelne strzały zwróciły tylko na niego uwagę królowej. Porzuciła atakowanie rannego łowcy i poczęła węszyć w poszukiwaniu drugiego celu. Namazu zorientował się, że teraz on stanie się jej celem i, nie czekając na rozwój sytuacji, sięgnął po dysk i cisnął nim z całej siły, w ogóle nie celując. Ostrze rozcięło skórę na ramieniu królowej. Łowca ukrył się za jedną z kolumn, nie zamierzał stawać do bezpośredniej walki, zdjął z ramienia działko, które zdążyło już się naładować, wyskoczył zza skały i, biegnąc, oddał strzał do Sempry, która wściekle uderzała ogonem o kolumnę. Strzał znowu okazał się niecelny, lecz tym razem Namazu miał więcej szczęścia, trafił w kolumnę. Pionowa, wąska skała rozpadła się pod wpływem wybuchu, a ogromne, skalne bloki przygniotły królową. Namazu podniósł się z ziemi i otrzepał z pyłu niczym pies z wody, rozłożył włócznię, zamierzał dobić ją ciosem w nasadę czaszki. Pewnie stąpał po ziemi pokrytej pyłem i różnej wielkości odłamkami skalnymi. Sempra nie ruszała się, leżała na boku w nienaturalnie krzywej pozycji. Yautja stanął nad nią, oburącz trzymał włócznię grotem skierowaną w dół. Był gotów, wyrównał oddech, naprężył mięśnie ramion i... Padł na ogromny łeb królowej pchnięty z ogromną siłą w plecy. Sempra tylko udawała martwą, bo zaczęła zajadle kłapać pieszczą i przebierać długimi tylnymi nogami. Namazu zerwał się na równe nogi i odskoczył na bezpieczną odległość. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał gotów zadać cios, klęczał jego ojciec, ręce bezwładnie wisiały mu wzdłuż ciała, nie było już w nich siły, z ust starego Yautji sączyła się krew, jego klatka piersiowa po raz ostatni wydawała oddech. Baal, wielki wojownik, obrońca honoru i kodeksu umierał tak, jak tego chciał – w walce. 
Namazu dostrzegł ruch ojcowskich ust i rozpoznał słowa, które chciał mu przekazać ojciec: „Wałcz honorowo”. Zacisnął dłonie mocniej na włóczni i, wrzeszcząc jak opętany, rzucił się do ataku. Zaalarmowana jego krzykiem królowa machnęła mocno ogonem, by strącić nadziane na ostrą końcówkę ciało jednego z napastników, nie zdołała jednak uniknąć ciosu ostrej włóczni, która przeżywszy jej bark, przyszpiliła ją do podłoża. Wściekłość rannej istoty osiągnęła apogeum, jej długi ogon ciął powietrze i Namazu musiał się wycofywać. Pobiegł do miejsca, w którym wszystko się zaczęło i wśród skał zaczął szukać ojcowskiej włóczni. 
Królowa tym czasem zdołała uwolnić się i wstać, środek paraliżujący przestał działać i mogła poruszać się w miarę normalnie. Namazu usłyszał jej kroki, obejrzał się, jego broń wciąż tkwiła w ciele Sempry. Przeskoczył przez głaz i, klucząc między wyschniętymi jajami, wciąż szukał ojcowskiej broni. Sempra zatrzymała się na skraju gniazda, to było miejsce, w którym składała jaja. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, „obserwując” postępowania intruza. Za każdym razem, gdy Namazu przez przepadek ocierał się o któreś z jaj, ostrzegawczo, głośno syczała, jakby chciała powiedzieć: „To sprawa między nami, zostaw je w spokoju”. Namazu nie miał czasu, zastanawiać się nad tym, skąd ona to wie, widział jej wahanie, domyślał się, że tylko niewiedza o stanie jaj sprawiała, że królowa trzymała się na uboczu – nie chciała zniszczyć swojego potomstwa. Syn Baala dostrzegł wreszcie włócznię ojca, nie leżała wśród jaj, jak przypuszczał, lecz kilka metrów dalej. Rozejrzał się, by ocenić sytuację i swoje położenie. Stał mniej więcej na środku gniazda, nie chciał zdradzać przed Semprą swoich polanów, dlatego postąpił kilka kroków w przeciwną stronę. Królowa przeszła dokładnie tyle samo kroków. Był w pułapce. Rozważał przez chwilę, co powinien zrobić, nagle zerwał się do biegu, królowa za nim, przebiegł kilka mętów i gwałtownie zwrócił. Sempra próbowała zrobić to samo, lecz pośliznęła się na skalnych odłamkach i przewróciła. Namazu, nie oglądając się, gnał przed siebie, a dopadłszy do ojcowskiej włóczni, natychmiast wyprostował się gotów w każdej chwili oddać rzut. Dostrzegł jednak, że Sempra ma problemy, dlatego nie rzucił od razu, lecz przyjąwszy podstawę, czekał. Gdy tylko królowa zbliżyła się i miał pewność, że nie chybi, cisnął oszczepem. Trafił w korpus ogromnej Sempry. Królowa nie zatrzymała się, pchana instynktem parła na przód. Intruz odskoczył w bok, lecz zdołała dosięgnąć go ogonem, a zaraz potem oddając długi skok, wylądowała tuż przy nim i przydepnęła go niczym robaka. Namazu ponownie otworzył ostrza nadgarstkowe i wbił je głęboko w ciało królowej, żrąca krew Sempry spływała po ostrzach, wypalając dziury w pancerzu i skórze łowcy. Wojownik zacisnął zęby i zadał następny cios, królowa zawyła przeciągle, złapała uzbrojoną rękę myśliwego i poczęła ją ciągnąć, przytrzymując jednocześnie nogą korpus łowcy. Namazu stęknął, czując jak mięśnie i ścięgna nadciągają się pod wpływem tej siły. Lewą ręką pochwycił wyrywane ze stawu ramię, jakby to miało powstrzymać ten proces, ból był nie do zniesienia. W końcu gardło Yajutjańczyka rozdarł krzyk bólu, tak jak mięśnie i skórę rozdarła okrutna siła królowej. Namazu krzyczał jeszcze przez moment, dopóki widział swoją oderwaną rękę w chudych łapach Sempry. Usatysfakcjonowana bestia puściła łowcę i zajęła się swoją zdobyczą. Namazu przewrócił się na lewy bok i podkulił nogi jak dziecko w łonie matki, miał dość, chciał zasnąć, chciał... Zabić tę kurwę choćby sam miał zdechnąć! Podpełzł do skalnego bloku leżącego opodal, wsparł się polecani o niego, nabrał w płuca powietrza i zdjął maskę. Szok pourazowy sprawił, że nie czuł już bólu. Odrzucił biohełm i krytycznie spojrzał na mini komputer znajdujący się na jego przedramieniu, wbudowany w niego ładunek mógł zmieść to miejsce z powierzchni ziemi. Był tylko mały szkopuł, Namazu nie miał ręki, dłoni i palców potrzebnych do wprowadzenia sekwencji samozniszczenia. 
   – Kurwa! – zaklął. Spróbował unieść klapkę kłem, udało się, ale wstukanie kodu nie było już takie proste, pomylił się.
  – Kurwa! – znowu zaklął. Był wściekły na ojca, że go tu zaciągnął, na siebie, że na to pozwolił, na tę „wstrętną sukę”, że jeszcze nie zdechła, mimo że ledwo trzymała się na nogach i na Ak'tunaka, że tak ślepo wykonywał rozkazy Baala. Zdekoncentrowany tymi myślami znowu się pomylił, zacisnął pięść ze złości i podniósł wzrok znad komputera. Rozejrzał się zaskoczony po gnieździe, nigdzie nie było królowej. Jak taką wielka suka mogła tak po prostu zniknąć? Na komputer spadła lepka ślina Sempry, Namazu spojrzał w górę, siedziała za nim i gdyby nie fakt, że on doskonale wiedział, że Sempry są ślepe, mógłby przysiądź, że mu się przyglądała.
   – Ty cwana zdziro – przemówił.
Królowa zasyczała, unosząc jednocześnie górną wargę i pokazując spore kły, Namazu patrzył porost w jej paszczę. Sempra przesunęła się nieznacznie w prawą stronę, łowca nie odgrywał od niej wzroku, nagle na granicy widzialności dostrzegł jakiś ruch, zbyt późno by mógł zareagować i uniknąć ataku. Cios był celny i błyskawiczny, królowa wyprostowała się, na końcu ogona zwieszało się ciało myśliwego, Sempra przesunęła je do pyska. Namazu wiedział, że to koniec, nie miał szans na ratunek, jego wzrok przesunął się z rozchylającej się właśnie piszczy Sempry na włócznię, która tkwiła w jej ciele. Syn Baala uśmiechnął się, śmiał się, chociaż go bolało. Królowa po raz kolejny zasyczała ostrzegawczo.
   – Zdychaj! - krzyknął i resztą sił sięgnął do włóczni. Pochwycił jej koniec i lekko przekręcił. „To broń tylko do walki z Semprami. Może uratować ci żeście, wystarczy przekręcić, by drobinki zabójczej neurotoksyny pojawiły się na ostrzu, potem wystarczy zadrapanie i Sempra ginie”. Przypomniał sobie słowa ojca.
W końcu dosięgnęło go przeznaczenie i twarda wewnętrzna szczęka Sempry rozłupała czaszkę Namazu. 

      Ak'tunak jeszcze przez chwilę stał i przyglądał się, jak Sempra trzyma się na nogach przez zaledwie kilka sekund po uśmierceniu Namazu. Potem padła na ziemię, wierzgając nogami i drąc ziemię długimi szponiastymi łapami, zdychała. Uczeń Baala czekał, przecież był cierpliwy, kiedy królowa padła, ruszył w głąb gniazda. Przyglądał się ciałom zabitych i w końcu zrobił coś, o co nigdy by sam siebie nie podejrzewał – zabrał trofeum, a ciała pozostawił, tak jak leżały. Potem wrócił do domu. Nikt z jego rodziny nie zapytał, jak zdobył tak znamienite trofeum ani gdzie podział się jego mistrz. Wszyscy przejęli za pewnik fakt, że młody łowca szkolony przez wielkiego wojownika jakim jest Baal, musiał poradzić sobie sam. Potem odbyła się uczta, na którą dumna matka zaprosiła przywódczynie klanów, z którymi zamierzała swatać syna. Ak'tunak milczał, nic nie jadł i nie pił, a na koniec uczty przyznał, że nie zdobył tego trofeum, lecz ukradł je poległym. Zapadła cisza, a potem wybuch skandal. Proces nie trwał długo, nie wzywano świadków, bo też i nie było kogo, a oskarżony nie próbował się bronić, skazano go na samotną banicję.


     Nie miał pojęcia, gdzie go wywieźli, wylądowali na równinnym, trawiastym terenie, na horyzoncie majaczyły zarysy niskich wzgórz. Wprowadzili go przed statek, dowódca dał mu dwa pakunki. 
   – To – wskazał większy – jest prezent od Rady Starszych, a to od twojej matki – wyjaśnił, po czym wrócił na statek i wszyscy odlecieli, pozostawiając go samego. W skrzynce znajdowało się zasilane promieniami słonecznymi urządzenie do uzdatniania tlenu w metan, wzbogaconą mieszanką mógł uzupełniać niewielka butlę, jaką pozwolono mu mieć. W mniejszym pakunku, tym od matki, znajdował się nóż, był stary, zardzewiały, wyszczerbiony i tak tępy, że nie dałoby się nim nawet ściąć trawy.

Zamieszkał w jaskini na szczycie wzniesienia, miał przed sobą całe życie. 

     Nastał czas dorocznych migracji zwierząt, doliną kroczyło stado wielkich, włochatych mamutów. Ak'tunak obserwował je z wejścia do swojej jaskini, kroczyły dumnie i powoli. Łowca wszedł do środka, spośród drewnianych, zakończonych ostro włóczni wybrał dwie o długim i grubym drzewcu. Broń nie miała grotu, jego funkcje pełnił ostry koniec, Ak'tunak przypalał go nad ogniem, a potem szlifował na kamieniu i znowu przypalał, czynność musiał powtarzać wielokrotnie, ale to był jedyny sposób, gdy się nie maiło stali. Wyszedł na zewnątrz, na ramionach zarzuconą miał skórę szarego wilka, na głowię założył czaszkę z futrem, na szyi gwiezdnego łowcy, na rzemieniu, wisiał zardzewiały nóż, miał mu przypominać, że jego życie nigdy nie należało do niego.
Ak'tunak spojrzał na stado mamutów, z oddali dotarł do niego ryk szablozębnego tygrysa, to było dobre miejsce dla Ostatecznego Łowcy.


---------------------------------------
  1. Przeczytałam i powiem Ci, że zaskoczyła mnie ta część - jest taka inna niż poprzednie, nie związana z ludźmi i czytało mi się ją fantastycznie. Spodziewałam się, że Namazu zrobi coś takiego, ale ten idealny Ak'tunak? Spodziewam się, że biedak wolał już hańbę i wygnanie niż życie z taką mamusią ;D Bo taki dobry łowca i robi coś takiego?
    Swoją drogą samice w Dekalogu są coraz ciekawsze.
    To uwielbiam w Dekalogu - zawsze masz bardzo niekonwencjonalne zakończenie, którym nieźle zaskoczysz.

    Tak na marginesie - ujął mnie starożytny dobór imion postaci ;)

    Czekam niecierpliwie na kolejną część! ;*
    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ak'tunak w sumie nie zrobił nic takiego, zabrał trofeum z pełną świadomością i premedytacją. Nikogo nie zabił, nie wmieszał się do walki, więc nie okrył hańbą Namazu a tym bardziej Baala.
      Usuń
  2. Jak zwykle o czymś zapomniałam... Zastanawiają mnie jeszcze dwa szczegóły:
    Po pierwsze - czy tajemnicze trofeum w worku, również było przywłaszczone? Skoro tyle to trwało...
    Po drugie - zastanawia mnie Namazu. Rozumiem jego nienawiść do ojca, ale skąd w takim razie nienawiść do Ak'tunaka? Skoro nie zależało mu na uznaniu ojca ani nie miał wyższych ambicji to nie miał też powodu do zazdrości...
    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, trofeum w worku nie było przywłaszczone. Tak naprawdę rozważałam dwa zakończenia. Jedno, które znalazło się w opowiadaniu i drugie, w którym Ak'tunak zabiera trofeum i maski poległych i wraca do Isartaris i tu znowu mamy dwie opcje: w pierwszej ona proponuje mu, żeby został w jej domu, on odmawia, a ona oskarża go o kradzież trofeum, przez co skazują go na wygnanie. W drugiej on się zgadza, ale dręczą go wyrzuty sumienia i w końcu, po latach sam udaje się na dobrowolną banicję.

    Nie wiem, czy wiesz, ale szacuje się, że ok 8% populacji zwierząt jest homoseksualna, z tego wniosek, że nie jest to jakieś obrzydliwe zboczenie, jak się nam wmawia. Skoro w naszym świecie, zbudowanym z tej samej materii, z której zbudowany jest świat Predatorów jest to rzecz raczej powszechna, założyłam, że oni też mogą odczuwać coś takiego. Podsumowując, Namazu był zły, bo czuł coś, czego nie powinien, czego wstydził się przed samym sobą i co usilnie starał się w sobie zwalczać, to doprowadziło go na skraj wytrzymałości. I jeszcze coś, doskonale zdawał sobie sprawę, że Ak'tunak takich "ciągotek" nie ma.
    OdpowiedzUsuń

1 komentarz:

  1. Niby tak, ale kontrast między Namazu a Ak'tunakiem sprawia, że Ak'tunak wypada na tym tle wyjątkowo pięknie, honorowo i wartościowo, więc nawet niezbyt poważne przewinienie wydaje się bardzo złe. Pewnie przy Namazu byłoby na odwrót :D

    To też by mogło być ciekawie. Isartaris zachowywała się jakby między nią, a Ak'tunakiem była jakaś chemia i że gdyby tylko mogła nie dałaby mu swojej córki, a sama chciałaby zostać jego żoną. Do końca opowiadania spodziewałam się, że będą z tego jakieś kłopoty. Czyli jak widać intuicja mi słusznie podpowiadała :D

    Słyszałam, ale odbieram to trochę inaczej. Wśród zwierząt równie często zdarza się też kanibalizm - zwłaszcza jeśli chodzi o potomstwo, więc uważam, że to co występuje w naturze wcale nie oznacza, że jest naturalne. No, ale nie o moich przekonaniach tu mowa tylko o opowiadaniu. Jeśli o bohaterów chodzi to powiem Ci, że ciekawie to wyszło, bo czuło się cały czas napięcie między nimi. I podoba mi się takie wyjaśnienie, bo jest nie tylko niebanalne, ale i pokazuje ciekawą stronę natury Predatorów - tą bardziej zwierzęcą niż cywilizowaną. ;)

    OdpowiedzUsuń